Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie



Komorów w "Dziennikach" Marii Dąbrowskiej (3)

Według wyboru Lucyny Terleckiej


- MP nr 50 z 19. XII 2004r. str. 27



I znowu przedstawiamy uwagi z paru dni życia w Komorowie naszej znakomitej pisarki. Przenosząc się na chwilę w lata pięćdziesiąte śledzimy jej refleksje na temat życia w ogóle i w tym naszym skrawku świata szczególnie. Życzę, miłej lektury w świąteczne zimowe wieczory i niech ona przeniesie Państwa w ciepłe letnie dni.
L. T.

14 VI 1958. Sobota

O 7 wieczorem na zebraniu Komorowskiego Komitetu Budowy Domu Gromadzkiego. Czysta fikcja. Pan Mrozowski uprosił mnie na honorowego przewodniczącego tego Komitetu. Ale z toku zebrania sądząc - nie widzę, aby mieli jakieś realne wyobrażenia tego, co chcą zrobić. Nie wiedzą właściwie, jakie ma być przeznaczanie tego domu. Chcą zacząć od składek obywatelskich. Ale żeby pobudzić ofiarność publiczną, trzeba pobudzić wyobraźnię Polaków. Nikt nie da grosza na lokal Gminnej Rady Narodowej z salą na zebrania. Sama nazwa "sala na zebrania" usposabia tak, że ludzie wieją, gotowi raczej zapłacić, żeby takiej sali nie było. Nie wiem, po co dałam się wciągnąć w tę kabałę, z której nic pożytecznego nie może wyniknąć. (...).

15 VII 1958. Wtorek

Co za śmieszny szablon, że starość jest spokojna. Starość to najbardziej niespokojny okres życia. To miotanie się jak na dworcu, z którego pociąg - ważny ostateczny pociąg ma niebawem odjechać. Męczący stan - doskonale go wyraża właśnie Joyce Cary w swych powieściowych portretach starych kobiet. (...)

5 VIII 1958. Wtorek

Teraz, kiedy ludzkość tak się pyszni triumfami (lub może tylko sukcesami - Norwidowskie rozróżnienie) swej nauki - uderzają mnie niezmiernie objawy nieznajomości rzeczy znanych. Cóż wiemy o sobie, o ludziach, o przedmiotach, którymi się posługujemy, albo np. o ptakach. Zdawałoby się, że na wsi wychowana wiem coś niecoś o ptakach. Tymczasem wszystko mi się w nich pomieszało. Czy ten malutki ptaszeczek, którego widuję na gruszy przed oknem, to strzyżyk czy mysikrólik? Do kogo należy ten lub ów szczebiot? Co jest głosem zięby, co sikorki lub szczygła? Czy te ptaki, co tak gromadnie świszczą, piszczą, kląskają, pogwizdują na brzozach, to w końcu szpaki czy trznadle? I nic nie wiem o ptakach. (...)


Maria Dąbrowska pracuje w swoim małym komorowskim ogródku



10 VIII 1958. Niedziela

O wpół do dziesiątej odbył się więc akt agresji kroniki filmowej. Mój system obrony okazał się niedostateczny. Jest coś niepojętego w uporze, z jakim w naszych czasach uprawia się fikcje na przemian uwznioślające sprawy niegodne uwznioślenia i sprowadzające rzeczy poniżej właściwego poziomu. To najczęściej. Taka kronika filmowa z życia pisarza jest złą komedią, wygłupianiem się na rzecz masowego widza.
Na żądanie agresorów filmowych siadam przy maszynie i udaję, że piszę, idę do ogrodu i udaję, że tam pracuję, polewam kwiaty, obcinam coś etc. I widz ma z tej komedii wnosić o życiu pisarza. Dalibóg miałam ochotę lunąć z węża ogrodowego w gęby tych Bogu ducha winnych operatorów, którzy też kręcą się w "kredowym kole". Dlaczego ulegamy terrorowi interviewerów prasowych, fotoreporterów itp. bzików? Wiele przyczyn się na to składa, u mnie zaś m.in. chyba poczucie, że w tych niełatwych czasach nie można nikomu przeszkadzać w zarabianiu na chleb, choćby sposób zarobkowania był nam niemiły, a nawet wstrętny.


Lasy i laski Komorowa. Komorów jest lasem i leży w lesie.



6 IX 1958. Sobota

Rosnące przerażenie, że z niczym nie zdążam i z niczym już nie zdążę. Wciąż pojawiająca się sensacja - że jeśli istnieje nieskończoność, to właściwie nie istnieje czas, czyli że wszystko, co się ma stać, już istnieje, tak jak istnieje wszystko, co się już stało. I tak jak nie wiemy o wszystkim, co się już stało, tak samo nie wiemy tego wszystkiego, co się stanie.
A niektóre rzeczy wiemy, np. to, że jeśli teraz jest południe, to będzie wieczór, noc i ranek, że po wrześniu będzie październik. Z taką samą pewnością istnieje już pośród wieczności chwila, w której ktoś z moich bliskich o mnie lub ja o kimś z moich bliskich otrzymam wiadomość katastrofalną. Istnieje już pośród wieczności godzina naszej śmierci - i wszystkie okoliczności, które ją zbliżą lub oddalą.
Skąd w takich okolicznościach nawiedzają mnie cudowne chwile beztroskiego szczęścia i poczucia mojej niezniszczalności? Pure nonsens. (...)

21 IV 1959. Wtorek

O 5 rano wyjrzałam oknem: osłupienie. Cały pejzaż oblepiony szczelnie i grubo śniegiem. Ani rąbeczka zieleni. Gałęzie rozkwitającej pod moim oknem śliwy - grube białe liny, każdy pączek i kwiatek w białym kożuchu. Grządki tulipanów, narcyzów, kwitnących hiacyntów znikły pod wielkim śniegiem. "Klęska wiosny?" - pomyślałam. - Nie, śnieg ocali wszystko przed zamarznięciem. Było dwa stopnie mrozu. Postrzępione chmury już rozpraszały się na niebie. Słońce groziło lada chwila. Jakoż o siódmej zaczął się istny "cud wielkopiątkowy". W ciągu dwu godzin śnieg pozostał już tylko na trawie i na północnej stronie dachu pani Tenczynowej. Cała zieleń, wszystkie kwiaty i pąki wyszły z katastrofy nietknięte. Sprawa śniegu okazała się wielką mistyfikacją, białym figlem natury - (...)
Byłam dziwnie poruszona tym błyskawicznym zwycięstwem wiosny. To ciernie właśnie teraz kwitną, wcześniejsze w tym roku niż zawsze. (...)

--------------------------

Teksty wybrała
Lucyna Terlecka



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.