Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie



Komorów w "Dziennikach" Marii Dąbrowskiej (4)

Według wyboru Lucyny Terleckiej


- MP nr 51 z 13 II 2005r. str. 18-19



Ciche, spokojne, pełne zieleni i śpiewu ptaków ulice Komorowa z malowniczą wstęgą starych brzóz i sosen witających pasażerów kolejki EKD (jakby tramwaju, bo o kursach co 10 minut) - ożywczym leśnym powietrzem - to obraz naszej miejscowości sprzed pół wieku, utrwalony w pamięci już tylko co starszych mieszkańców.
Pani Maria taki właśnie widok osiedla opisuje. Wrażliwa na urodę świata pisze o wszystkim, co zachwyca, a zachwyca ją tu wiele, chociaż żywo także reaguje na ujemne zjawiska codzienności.
Mamy więc w "Dziennikach" ogromną rozmaitość tematów, z czego drukujemy tu zaledwie drobne fragmenty.
Zanurzając się w pełnej pięciotomowej wersji tej szczególnej prozy czujemy się w środku owych wydarzeń, przeżywamy je razem z Autorką, jakby każdemu a nas osobiście zwierzała się ze swych myśli, odczuć, przeżyć. Jest to przy tym historyczny już dokument atmosfery tamtych lat, wydarzeń w skali osiedla, kraju i świata. Warto sięgnąć po to dzieło...Poniżej, posuwając się w czasie, wybrałam zatem dla Państwa te fragmenty "Dzienników", w których opisuje nasze ukochane miejsce na ziemi.
L. T.


Elektryczna Kolej Dojazdowa z takimi wagonikami kursowała do wczesnych lat 70-tych ubiegłego wieku. Takimi więc wagonikami podróżowała Maria Dąbrowska. Na zdjęciu widzimy jeden tor co sugerowałoby, że zrobiono je w okolicach Podkowy Leśnej



2 V 1959. Środa

O jedenastej z p. Mrozowskim autem do Nadarzyna. Mijamy bokiem Pruszków i wyjeżdżamy za Helenowem w boczną drogę cudnie wyasfaltowaną. Dziwię się, skąd wśród tych wstrętnych podwarszawskich dróg raptem taki luksus. Pan Mrozowski opowiada mi historię tej drogi, "Ta droga - mówi - to rezultat kawału, który mi się udał. W 1945 roku stal tu w Helenowie sztab Rokossowskiego i długo potem jeszcze rezydowało tu wojsko rosyjskie. Ja miałem wtedy posadę w oddziale Banku Narodowego w Milanówku. Takie ćwierć etatu, ale dobrze płatne. Radca prawny był wtedy bardzo potrzebny. Dojeżdżałem na dwie godziny, ale droga - ta właśnie droga - była taka fatalna, że nie chciałem jeździć własnym autem. Przysyłali po mnie bankowe. Co ja się nastarałem, nachodziłem o tę drogę, żeby ją bodaj naprawili, bodaj prowizorycznie coś zrobili. Jeden przejazd po takiej drodze to jest rok życia auta. Do wszystkich władz docierałem, wojewódzkich i lokalnych. Do rządu i do partii. Obiecywali, przyznawali rację i nic. Petycje od ludności organizowałem - wszystko na darmo. Wreszcie wziąłem się na sposób. Ja dobrze znam rosyjski. Napisałem na rosyjskiej maszynie list po rosyjsku, wymyślający niedołęstwu władz, które po takiej "skwiernoj" drodze dają jeździć wojskowym autom; że tego dłużej cierpieć nie sposób itp. Podpisałem się pułkownik taki to i taki. Wymieniłem pierwszą lepszą liczbę jako adres jednostki wojskowej. Wysłałem w trzech egzemplarzach do Wojewódzkiej Rady Narodowej, do prezydium rządu i do KC partii. Żona cierpła z przerażenia. Chciałem jeszcze dodać nasze szosę komorowską, bo w tym dworze komorowskim także stali Rosjanie. Ale tu żona w lament, już mi nie dała tego dodać. Domyśle się przecie, kto pisał - wiedzą przeciąż, jak ja zabiegam o te drogi. Ustąpiłem, ale żona i tak po nocach nie sypiała, drżała, że lada chwila zjawi się UB z dochodzeniem. Nie minęło i kilka dni, wyjeżdżam na moją drogę - zamknięta: objazd. Rozkopane, maszyny, kopaczki, asfalt, tłum robotników. Przez tydzień zrobili szosę asfaltową aż miło od Helenowa do samego Milanówka. Bywałem w tym czasie u tych samych władz, u których nie mogłem się drogi doprosić. "No widzi pan" - skarżyli się dygnitarze - pan się tyle nastarał, nachodził i nie mogliśmy dostać pieniędzy na tę drogę. Jakiś kacap, cholera, napisał urągający list i momentalnie znalazły się fundusze, maszyny, robotnicy". Udawałem Greka, ubolewałem nad takim obrotem sprawy - w duszy dziwiłem się służalczości, dla której przypodobanie się Rosjanom idzie przed wszystkimi interesami polskimi. Pani pierwszej to opowiadam". Właśnie, gdy skończył, zjechaliśmy ze świetnej szosy wyczarowanej przez dowcip, na okrutnie wąskie wyboje czekające nowego kawału, który by je zamienił w szosę. (...)


Jedna z dłuższych ulic w Komorowie - Mazurska. Tak wyglądała za czasów Marii Dąbrowskiej. Trzecia od lewej Lucyna Terlecka, obok jej mąż Władysław Terlecki - pisarZ



1 IX 1959. Wtorek

Wczoraj wieczorem umarła moja sąsiadka i niegdyś właścicielka mojej działki, pani Tenczynowa.
Od roku leżała sparaliżowana po ciężkim udarze mózgowym. Dwa lata temu umarł mój sąsiad z jednej strony, potem Jaźwiński od. którego moją działkę kupiłam - teraz sąsiadka z lewej strony. Rzecz więcej niż pewna, że teraz kolej na mnie. (...).

9 XI 1959. Poniedziałek

Bardzo marna wstaję po źle przespanej nocy. Od wczoraj wieczorem mży wątły kapuśniaczek. Wszystko nasiąka pomału cudną, pachną wilgocią. Rano piszę. Po południu - już od kilku dni umówieni - przyjechali dwaj przedstawiciele "Współczesności" - Terlecki (który zresztą mieszka w Komorowie) i Bryll. Miał przyjechać Grochowiak, ale zachorował na grypę. Sympatyczni młodzi ludzie i jestem bardzo rada z nawiązania tego kontaktu. Ale rozmowa z nimi zdjęła mnie takim przerażeniem, że tylko upić się albo popełnić samobójstwo, albo uciec gdzie oczy poniosą, byle daleko od tej zakażonej Polski, w której zdycha moralnie i psychicznie młode pokolenie. Pomyśleć, że w tym kraju jako tako szczęśliwi mogą być tylko jeszcze starzy, co noszą w sobie pamięć innego życia.

3 I 1960. Niedziela

Przed południem mimo padającego deszczu poszłyśmy do Hołyńskich z życzeniami noworocznymi. Jakaś scena Goyowsko-Breuglowska. Ich w zeszłym roku zbudowana chałupina zaroiła się od suczek - wszystkie namiętnie przyjazne i uradowane zachowują się tak, jakbyśmy do nich właśnie przyszły w gościnę. Jest się obskoczonym, dokumentnie na wszystkie strony oblizanym, wszystko się łasi, wdzięczy, jedno na kolanach, drugie włazi pod pachę, trzecie wspina się na kark i liże w ucho, inne wiją się u nóg, liżą ręce. Zgiełk, jazgot, skomlenie - ledwo można rozmawiać.
Pani Hołyńska od razu na wstępie zapytała, czy Dyl wrócił. I obie z Madzią opowiedziały nam wzruszającą przygodę Dyla. Madzia jechała z suczką "na wesele" do Włoch, nagle okazało się, że Dyl jest w kolejce. Ktoś zaczął wołać: "To pies pani Dąbrowskiej". Ktoś inny: "To trzeba go przerzucić do pierwszego wagonu. Pani Dąbrowska zawsze jeździ w pierwszym wagonie". Ktoś jeszcze: "Gdzie by pani Dąbrowska tak wiozła go bez smyczy. On się zabłąkał." Nadzia poradziła, żeby go wyrzucić z pociągu w Pruszkowie. "A czy on trafi do domu?" "Trafi, trafi". Konduktor więc w Pruszkowie go wyrzucił. I Dyl trafił, a nam nawet przez myśl nie przeszło, co się z nim działo. (...)


Niezwykle ciekawe zdjęcie - pochodzące z końca lat 50-tych XX w. - ukazujące pierwotne założenie obecnej ul. Marii Dąbrowskiej, która na przedwojennych planach Komorowa - Miasta Ogrodu jest nazywana Szosą Komorowską. Na fotografii pani Bogusława Ziemkiewicz, żona I prezesa Komorowskiej Akcji Katolickiej. Za jej plecami rysuje się kapliczka Matki Boskiej, która do dziś stoi na skrzyżowaniu ul. Dąbrowskiej i Alei Starych Lip. Szosę Komorowską otaczał poczwórny szpaler lip, po dwa rzędy z każdej strony. Droga prowadziła od pałacu - niewidocznego w drzewach za plecami p. Bogusławy - do kolejki EKD. Oś drogi, czyli środek, wyznaczała stojąca do dziś figura Matki Bożej. Ufundowali ją Józef Markowicz z małżonką. Dziś zabytkowe lipy (zresztą niezbyt dobrze pielęgnowane) otaczają ulicę jednym szpalerem po każdej stronie i to nie na całym odcinku drogi. Pozostałe dwa, można gdzieniegdzie "wytropić" tyle, że już na prywatnych posesjach. Szkoda.....




Komorów, ulica Sportowa, przełom lat 50/60 XX w. Na pierwszym planie dom ks. J. Jakubczyka



23 II 1960. Wtorek

Wyszłam na spacer i przeżyłam coś, co może stać się opowiadaniem. Pejzaż roztopów. Śnieg pociemniał i zesztywniał, leży jak stalowe płyty brzegami odstając od ziemi. Gdzieniegdzie płaty śniegu jeszcze brudnobiałe, pełne okrągłych czarnych dziur, ułożone w fantastyczne figury, jak negatywy rzeźb Henry'ego Moore'a. Reszta jest modą, bo ziemia jeszcze nie rozmarzła i nie chłonie roztopów. Zalany wygon - kilka brzóz. Do tej wody pędzi chłopak dziesięcioletni. Krzyczy w niebogłosy: "Chodźcie chłopcy, na te wody! Chodźcie na te wody! Chłopcy, na te wody! No, chłopcy! Na te wody!" Kilku chłopców uwięzło pod siatką czyjegoś ogródka, jak psy, co z pasją obwąchują jakieś miejsce. Odkrywca czaru wód wrzeszczy jak opętany: "Chodźcie na te wody! No, durnie! Gdzieście tam utknęli! Durnie! Durnie! Sobaki!" - Zawraca. Biegnie do opieszałych. Krzyczy: "Nie stójcie! Chodźcie!" W końcu wszyscy pędzą, są w gumowych butach, skaczą w wodę, brodzą do pół łydki, cali w rozprysku kropel. Krzyczą: "Woda! Woda!" (...) Z daleka krzyk pawia, rozdzierający, świdrujący jak zdławiona rozpacz miłosna. (...) Raptem na obraz roztopów, chłopców opętanych wodą i krzyku pawia - nałożył się obraz życia Komorowa. Ślub cywilny robotnika z urzędniczką. Przewodniczący RM jako "ksiądz". Pogrzeb zabitej przez pijaka żony. Żona porzucająca przystojnego, niespełna czterdziestoletniego, męża dla sześćdziesięcioletniego organisty. Córka "gosposi" umierająca w sanatorium przeciwgruźliczym. Nadzia jadąca po mięso dla psów - i krzyk pawia, i chłopcy i wiosna. (...) I krokusy wyłażące spod ziemi, I wiosna!

18 III 1960. Piątek.

Największym, kosmicznym wydarzeniem chwili jest wystrzelenie przez Amerykanów nowego "Explorera", który krąży dookoła słońca na miliony kilometrów od ziemi. Nasza prasa wcale tego nie obwieściła i podaje o tym nikłe, mętne wzmianki petitem. Ten satelita słońca nadaje stamtąd sygnały i zdjęcia radiowe?! A tu w Komorowie, 20 km od stolicy kraju, przeżywającego "największą epokę swej historii" - toniemy w błocie po kolana. Żadne auto nie pokazuje się od dwu dni na terenie Komorowa. Ciężarówki z towarem dla kiosków musiano wyciągać z błota końmi. Nawet chodzić po tym błocie jest męczarnią. Pogotowie odmawia przyjechać, bo nie mogą dotrzeć przez bagno. Komorów jest upośledzony, jeśli idzie o najkonieczniejsze inwestycje cywilizacyjne. Jest w zasadniczej niełasce, karany za to, że był kiedyś siedzibą zamożnych ludzi, a częściowo eks-ziemian.

--------------------------

Teksty wybrała
Lucyna Terlecka



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.