|
||
Licznik odwiedzin |
Komorów w "Dziennikach" Marii Dąbrowskiej (8)Według wyboru Lucyny Terleckiej- MP nr 55-56 z 8 IX 2005r. str. 3621 II 1963. Czwartek Wciąż jeszcze jestem pod wrażeniem znakomitego funkcjonowania tej nieoficjalnej dostawy koksu. Przecież w porównaniu z tym dostawy państwowe są niedołężne, prastaroświeckie. (...) Tak znakomicie funkcjonowałoby wszystko, gdyby dopuszczono inicjatywę prywatną przynajmniej do dystrybucji artykułów pierwszej potrzeby. I jeszcze jeden osłupiający dziwoląg. Zadzwoniła Kazia prosząc, żebym zadzwoniła do T. i podziękowała jej za koks. Myślałam, że wystarczy, kiedy złożyłam podziękowanie na ręce Kazi, ale: "Każdy ma, wiesz, swoją miłość własną i chciałby od ciebie usłyszeć, że wszystko w porządku". Dobrze. Choć wszystko jest w największym nieporządku - zadzwoniłam do T. Ku mojemu osłupieniu usłyszałam: "To był nasz obowiązek, ale mam do pani jedna malutką prośbę. Niech pani zadzwoni do ministra Lesza, jemu też będzie przyjemnie, jak od pani usłyszy" etc. Zupełnie ceremoniał dalekiego wschodu, gdzie trzeba wezyrom czy mandarynom na wszelkich stopniach władzy kłaniać się i dziękować. Dwa dni nie mogłam się zdobyć na ten żenujący telefon. W moim pojęciu praworządności ów minister winien był mnie przeprosić, że na tak wyjątkowej drodze zmuszona jestem otrzymywać coś, co należy do podstaw życia w naszym klimacie. W końcu zadzwoniłam drżąc, że "minister Lesz" każe mi jeszcze komuś dziękować - może Cyrankiewiczowi czy innym Wielkim Wezyrom. Na szczęście międzymiastowa przerwała naszą rozmowę i skończyło się na banalnym "Dziękuję panu ministrowi za uratowanie mnie od zimna". Boże, tyle komedii o dwie tony koksu, gdy jednocześnie wrzuca się w błoto miliony przez nieumiejętność, nieprzezorność, złe planowanie.
25 III 1963. Poniedziałek W sobotę byli u mnie Terleccy. Ona znalazła bardzo ładne teczki z blaszką do przytrzymywania listów. On przyniósł wydaną przez pismo "Kraj Rad" mowę Chruszczowa na przepięknym papierze, oddzielnie zbroszurowaną, z fotografią gęby Chruszczowa. Jak czytać tę mowę In extenso, to można boki zrywać! Nikt jeszcze na świecie nie słyszał, żeby ktoś publicznie wygłosił taki pean na rzecz kiczu i szmiry. To jest dopiero propaganda mieszczaństwa i chałtury. Jak on się nie wstydzi? O ile bardziej pasuje do niego, kiedy zdejmuje but i wali nim w stół. Cóż za żer dla najwspanialszej satyry.
20 V 1963. Poniedziałek Minął tydzień bardzo pięknej pogody, choć z przelotnymi burzami i deszczami. Od lat nie pamiętam tak pięknego maja, a pierwszy raz, od kiedy jestem w Komorowie, śpiewają tu namiętnie i masowo słowiki. To dla mnie bardzo wielkie przeżycie, że nocą nie mam ochoty zasnąć, bo wolę słuchać słowików. Jaka natura jest tajemnicza - niechże to wyjaśnią naukowcy opętani zakłóceniami ładu w kosmosie, dlaczego przez sześć lat nie było tu słowików lub dawały się słyszeć wyjątkowo, dlaczego nie było ich w zeszłym roku, kiedy tak długo i tyle wody było w Komorowie - a w tę stosunkowo mało mokrą wiosnę śpiewają dzień i noc na każdej niemal działce. Tylko w moim ogródku ich nie ma. Przeczytałam u Sokołowskiego, że słowiki nie lubią zbyt czysto utrzymanych ogrodów. Lubią ogrody, gdzie nie sprząta się ściółki jesiennej - która pozwala im słyszeć szelest najlżejszy zbliżającego się napastnika ( a głównym ich wrogiem są koty, których za to nie jestem stanie darzyć nawet śladem sympatii.)
28 III 1964. Sobota Rano zbudziliśmy się jak w Boże Narodzenie. Widocznie śnieg padał całą noc. Ale ta głęboka biel topniała tak szybko, jak śnieg na serwisie Wojskiego. We dnie już 3 stopnie ciepła. Niestety ponuro. Mimo to wszystko - już koło domu rozkwitło około 50 krokusów. Tak rozmnożyły się te 10 przywiezione przez Annę z Norwegii. Komorów jest jedną topielą - nie odważyłam się wyjść z domu. Pan Harna przyniósł tort i babkę parzoną. 29 III 1964. Niedziela Wielkanocna Rano już o wpół do czwartej zaczęła się kalichlorikumowa rezurekcyjna kanonada potężniejsza niż kiedykolwiek. Podobnie jak w zeszłym roku Dyl zaraz przybiegł do mnie w panice. Ziajał jak szalony, serce mu łomotało, cały dygotał i chował się do mnie na poduszkę. Ponieważ kanonada trwała długo jeszcze po rezurekcji i huki były coraz bliższe, bojąc się, aby po prostu nie padł z przerażenia, dałam mu tabletkę maprobamatu (skoro dr Migdalska daje go swojemu foksterierowi). Ale i to niewiele pomogło, dopiero koło dziewiątej usnął i spał całe przedpołudnie!
30 III 1964. Poniedziałek Pogoda okropna, dokoła woda i błoto - szara opona chmur - ani minuty nie ma słońca, ale choćby "przejaśnienia". Czuję, że Anna jest znudzona i zasępiona. Mówię: "Może zaprosimy Terleckich?". Charakterystyczna odpowiedź: "Poproś, będzie przynajmniej pozór życia". Natychmiast zatelefonowałam - i nie ma to jak młodzi. Telefon o jedenastej - już o pierwszej byli u nas na świątecznym śniadaniu. I było z nimi przyjemnie. Terlecki, Odojewski i inni młodzi pracują w radiu. Otóż z KC przyszła do radia instrukcja, aby pisarze, którzy podpisali list do Cyrankiewicza, nie byli czytani w radiu, aby skreślać ich słuchowiska, występy etc. -------------------------- Teksty wybrała | |
Copyright 2008-2019 ©
Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.
|