Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr83/08

Alojzy

W cieniu dwóch tablic - słów kilka o więźniu Pawiaka, rozstrzelanym przez Niemców dnia 7 grudnia 1943 roku w ruinach getta warszawskiego [1]

- MP nr 5 (83) z 13 IX 2008r. /str. 27-28



- "To nie było ani proste, ani łatwe, by tablica z Jego nazwiskiem zawisła na ścianie naszego kościoła, bo na epitafium w miejscu świętym trzeba zasłużyć: życiem i czynem - wspomina pani Maja Chądzyńska. - Dlatego jestem rada, że się udało. Że dołożyłam ręki, by pamięć o Alojzym Fremencie Gnoińskim niosła się na pokolenia".

***



Tablica z epitafium została wmurowana w ścianę kościoła tuż przed Świętem Zmarłych, dnia 26 października 1991 roku. Wykonana przez miejscowego kamieniarza, pana Władysława Słowika



Przed nam wielki dzień - KONSEKRACJA KOMOROWSKIEJ KAPLICY. Dlatego od dłuższego czasu w sposób szczególny wspominamy dni, gdy jej mury zaczęły piąć się ku niebu. Wspominamy ludzi, którzy do tego się przyczynili i tych, co odegrali szczególną rolę w dziejach Wspólnoty i Narodu. Bo Kościół to człowiek. Człowiek zaświadczający o Bogu całym życiem. Od urodzenia aż po grób. Od świtu po zmierzch i, jak mówi poeta w pieśni, również nocą... Niech Cię nawet sen nasz chwali...
Jaka jest historia komorowskiej Kaplicy? Myślę, że bardziej ciekawa, niż by się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka. To budowla wzniesiona Bogu w szczególnej intencji. Śledząc jej dzieje wielokrotnie słyszałam o wotywnym impulsie jej powstania, ale ostatnio w rozmowie z panią Ewą Kowalską z domu Łozińską, córką Władysława, siostrą Władysława - Juniora, oraz przyjaciółką Marii - Majki - Krassowskiej (patrz: lewa tablica w komorowskim kościele), usłyszałam takie zdanie (cytuję z pamięci i własnymi słowami): Według mnie budowa kaplicy była modlitwą strapionych, pieśnią rozpaczy i wołaniem o ukojenie. Proszę przyjrzeć się składowi Komitetu Budowy. To byli ludzie, którzy potracili bliskich. Oni byli świadomi spustoszenia 5 lat wojny i tego, co nas czeka. PANTEON [2] ta nazwa bardziej pasuje do naszej KAPLICY. Choć wmurowanie tablic z nazwiskami ofiar wojny i Powstania Warszawskiego wcale nie było łatwe. Zdarzenie miało swoją dramaturgię.
Dramaturgię? Jaką? To opiszę innym razem. Dziś natomiast opowiem o człowieku z czarnej tablicy, tej w głębi na filarze od strony kruchty po prawej stronie
Epitafium jest niezwykle skąpe w informacje. Niewiele mówi o człowieku wielce zasłużonym dla kraju i Komorowa.




po lewej: Dom, który niegdyś należał do rodziny Gnoińskich po prawej: Rok 1992 - Szwajcaria. Syn Alojzego Gnoińskiego - Zygmunt Gnoiński, obok swego portretu pędzla Zofii Zielińskiej, pastel o wymiarach
60 x 45 cm z 1992 roku



Poznajmy zatem bliżej Alojzego Frementa Gnoińskiego. Urodził się w 1882 roku w rodzinie ziemiańskiej. Rodzice byli właścicielami dwu majątków. W jednym z nich - Stokroci nieopodal Jeremicz w pow. Stołpce k. Nowogródka (obecnie na Białorusi), przyszedł na świat Alojzy i tam spędził lata dzieciństwa. Było to miejsce szczególne, przesycone ideą filomatów i filaretów, tęsknotą za wolnym krajem, za Polską. Po maturze rodzice wysyłają syna na studia prawnicze do Petersburga. Wedle arytmetyki kończy je w 1904 lub 1905 roku. Niestety na pewien czas gubimy go z oczu, by w 1917 roku znaleźć w Łudze, na północy Rosji, gdzie pracuje w organizacji działającej na rzecz Polaków - ofiar I wojny światowej. W pracy tej towarzyszy mu młoda lekarka, absolwentka Sorbony - Zofia Dobrowolska (ur. w Besarabii z matki Rosjanki, ojca Polaka). Ona leczy rannych żołnierzy, on pomaga im od strony prawnej w powrotach do Polski. W 1918 roku oboje zostają przeniesieni do Wilna, gdzie tego samego roku biorą ślub. Rok później na świat przychodzi ich pierwsze dziecko - córka Teresa [Późniejsza absolwentka Warszawskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych. W czasie wojny działała w podziemiu. Była też sanitariuszką obozu przejściowego w Pruszkowie. Po wojnie wyemigrowała do Paryża, gdzie mieszka do dziś]. W 1920 roku Zofia Gnoińska rodzi drugie dziecko - syna Zbigniewa (zm. w 1996 roku).




Fragment listu Zbigniewa Gnoińskiego do Majki Chądzyńskiej z 5 IX 1991 roku


Gdy po 123 latach niewoli Polska wraca na mapy świata, Alojzy zostaje powołany do służby dyplomatycznej. Pracuje w Konsulacie RP w Kiszyniowie na Mołdawii. Po prawie dziewięciu latach, w 1929 roku, zostaje wezwany do Polski. Rozpoczyna pracę w dyrekcji Państwowego Banku Rolnego przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie. Wraz z prof. Grabskim pracuje na rzecz umocnienia polskiego złotego i opanowania kryzysu. W 1937 roku kupuje działkę z niewielkim domem w zamieszkałym w większości przez bankowców Mieście Ogrodzie, (przy ulicy M. Konopnickiej niegdyś 2, obecnie 8, róg ul. Z. Krasińskiego) i zamieszkuje na stałe w Komorowie. Tu rodzina Gnoińskich przeżywa wybuch kolejnej, II wojny światowej. Stąd, nieświadomy tego, aż 12 miesięcy wcześniej, ich syn Zbigniew (absolwent gimnazjum im. Stanisława Staszica w Warszawie), wyruszy na żołnierską tułaczkę. Bo, zgodnie z ówczesnymi przepisami, młody Polak przed pójściem na studia musiał odbyć roczną służbę wojskową. Dlatego we wrześniu 1938 roku stawia się w Szkole Podchorążych Rezerwy - Centrum Wyszkolenia Łączności w Zegrzu. Gdy w rok później wybucha wojna, Zbigniew Gnoiński uczestniczy w kampanii wrześniowej. Po kapitulacji przez Ruś Zakarpacką, Węgry, Bałkany dociera do Francji, by tam ponownie, ale już u boku Francuzów, stanąć do walki. W tym czasie w Komorowie jego matka - pani dr Zofia Gnoińska przeżywa wielką rodzinną tragedię...
Jest środek okrutnej wojny. Późna jesień 1943 roku. W odwecie za jakąś akcję polskiego podziemia, Niemcy na stacji Raków wyciągają z kolejki EKD wszystkich mężczyzn. Ładują ich do zakrytych ciężarówek i wywożą na Pawiak. Wśród nich dwu (o tylu wiemy) naszych sąsiadów - Władysława Jeleńskiego i Alojzego Gnoińskiego. Komorów jest poruszony i śpieszy z pomocą. Gdy panowie Dwornicki, Talmont i Nowicki są "bliscy sukcesu", okazuje się, że Alojzego już nie ma wśród żywych. Do domu wraca tylko Władysław Jeleński - mąż powszechnie znanej i szanowanej nauczycielki oraz wychowawczyni wielu pokoleń komorowian - pani Elżbiety Jeleńskiej.
Władysław i Alojzy siedzieli w jednej celi. Dlatego do pewnego momentu można było odtworzyć szczegółowo bieg wypadków. Z relacji Władysława Jeleńskiego wynikało, że od pierwszego dnia Niemcy (wedle sobie znanego klucza), na raty "wyciągali" więźniów z celi. Na którego padł "ślepy los", ten do celi nie wracał. Pewnego dnia, dokładnie 7 grudnia 1943 r. - przyszli po Alojzego...
Wprawdzie do dr Zuli (tak nazywali ją przyjaciele i rodzina) Gnoińskiej docierały strzępy jakichś wiadomości..., że podobno ktoś widział nazwisko jej męża na liście rozstrzelanych, na tzw. "różowym" ulicznym obwieszczeniu, [3] ale ponieważ w sposób wiarygodny nikt jej tego nie potwierdził, nie odzyskała ciała zmarłego męża. Nie otrzymała żadnego dokumentu. Nigdy nie poznała miejsca jego pochówku. Dlatego w spisie ludności Komorowa wykonanym tuż po wojnie (w roku 1946) Alojzego Gnoińskiego zapisano wśród żywych.




po lewej: Lipiec 1992 rok. Maja Chądzyńska z wizytą w Szwajcarii,
na cmentarzu Rosenberg, przy pomniku byłych internowanych żołnierzy Dywizji Strzelców Pieszych po prawej: Maja Chądzyńska


Tymczasem jej syn Zbigniew, żołnierz Strzelców Pieszych, z II Dywizją przekroczył granicę francusko-szwajcarską. Tam zastał go koniec wojny. Początkowo pracował jako zwykły robotnik przy budowie dróg w górach i u bauerów na farmach. Z czasem skończył politechnikę w Zurichu i jako inżynier rozpoczął błyskotliwą karierę w Firmie ABB. Po latach sprowadził do siebie, do Winterthur, samotną matkę. Pani dr Zula umarła w 1982 roku. Została pochowana na miejscowym cmentarzu. Ale przed śmiercią zobligowała syna, by ufundował ojcu bodaj najskromniejszą tablicę w Polsce, na ziemi, którą tak ukochał. Tablicę, przy której ktoś od czasu do czasu wyszepce ciche Wieczne odpoczywanie... Pomagała mu w tym pani Maja Chądzyńska, córka pierwszego kierownika naszej szkoły - Henryka Kotońskiego.
- Okazało się, iż mimo przychylności ówczesnego proboszcza, ks. kan. Tadeusza Kozłowskiego, procedury nie dało się ominąć. Najpierw musieliśmy do sprawy przekonać właśnie Jego. Później uzyskać zgodę w Kurii - wspomina p. Maja. - Alojzy Gnoiński był wielkim Polakiem, dlatego wszystko przebiegło stosunkowo gładko. W okresie międzywojennym był zasłużony na niezliczonych polach odradzającego się państwa. Pracował w dyplomacji, finansach, był członkiem licznych stowarzyszeń. Nigdy nie dowiemy się też, jak dalece był zaangażowany w walkę podziemną. Że był, nie mam co do tego wątpliwości, bo pewien gatunek ludzi zawsze jest "w czubie" wszelkich działań - mówi p. Chądzyńska, kładąc nacisk na drugą połowę zdania. - Wreszcie koronnym argumentem wobec Kurii Warszawskiej było to, że śp. Alojzy nie miał należytego do rangi jego zasług ni pochówku, ni miejsca spoczynku. Dlatego ogromnie się cieszę, że nasza maleńka świątynia "przytuliła" Go zachowując na długie, długie lata pamięć o tym nietuzinkowym mieszkańcu Komorowa i wielkim Polaku.



na podstawie relacji i notatek Mai Chądzyńskiej

--------------------------

Lidia Kulczyńska-Pilich



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.