Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści.

W 30 rocznicę śmierci Prymasa Tysiąclecia

Zapomniany Apostoł Miłosierdzia?

MP nr 2 (100) z 21 IV 2011r. /str. 4



Po wielu latach przyszła do nas normalna zima. Piszę normalna, bo taka, która pasowała chyba wszystkim (odliczając oczywiście odpowiedni procent tych, co to nigdy i z niczego nie są zadowoleni i zawsze są na nie, choćby nawet wszystko było dobrze). Nie była ani zbytnio mroźna, ani nie za ciepła; nie towarzyszyły jej jakieś olbrzymie opady śniegu, a z drugiej strony przyznajmy, że białego puchu było wystarczająco. Ot, normalna zima, w której każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Teraz, po miesiącach zimy przyszła wiosna i pojawiły się pierwsze promienie Słońca. Korzystając więc z tego, że wreszcie, pomimo niewątpliwych uroków tegorocznej zimy, wyszło Słońce, dokuśtykałem sobie na zewnątrz naszej plebanii, chcąc się dotlenić przed przystąpieniem do pisania kolejnego artykułu do Magazynu Parafialnego. I kiedy tak szukałem jakiegoś pomysłu, nagle zza chmur wyszło Słońce, które poddało mi myśl przewodnią do tego tekstu.
Artykuł miał być o miłosierdziu w nauczaniu Jana Pawła II. Ale na ten temat dużo już powiedziano i napisano. Poza tym, z okazji beatyfikacji papieża, w najbliższych dniach z pewnością usłyszymy na ten temat bardzo wiele w mediach. Dlatego naszło mnie jedno pytanie: czy my zdajemy sobie sprawę z tego, do czego ma służyć Miłosierdzie Boże? Dla mnie ten przymiot Boga (tak to się fachowo nazywa w teologii) jest jakby jego szerokim uśmiechem skierowanym do człowieka. Właśnie to mi uświadomiły promienie Słońca, oświetlające dzień, w którym pisałem ten artykuł - że tak jak słoneczne światło po długiej zimie można traktować jako uśmiech Boga do całego stworzenia, które musi teraz, po miesiącach wegetacji, odżyć do nowego życia, tak samo jest i z miłosierdziem Boga, kierowanym do człowieka. To uśmiech, jaki Bóg przesyła każdemu człowiekowi, by go podźwignąć z jego słabości, grzechu, a niekiedy po prostu zwykłego marazmu życiowego. Tak, tak - miłosierdzie to nie tylko siła do walki z grzechem ciężkim, ale również, w przypadku osób wolnych od obciążenia najcięższymi grzechami, siła potrzebna do podjęcia zmagań ze swoimi wadami, grzechami powszednimi oraz zwykłym zastojem w rozwoju życia duchowego.
Wielu osobom wydaje się, że każdy zły lub niesprawiedliwy czyn jest od razu grzechem ciężkim. W konsekwencji nie przystępują do Komunii itd. Tymczasem inaczej potraktujemy grzech aborcji, a inaczej nerwową wymianę zdań pomiędzy małżonkami. Pierwszy czyn to jedna z najohydniejszych zbrodni (bo dokonana na kimś bezbronnym) i czyn wewnętrznie zły, który pociąga za sobą grzech ciężki dla tego, kto pozwolił na jego dokonanie (jeśli był w pełni świadom, a nie w szoku lub niespełna rozumu), tego, kto go dokonał (czyli lekarza) oraz tego, kto brał pozytywny współudział w tym czynie (osoby, które namawiają, które zawożą do kliniki aborcyjnej lub ją wskazują w celu ułatwienia aborcji). Drugi czyn, to albo grzech powszedni (gdy ktoś ma wadę pieniactwa lub nie podejmuje wysiłku trzymania nerwów na wodzy), albo zwykła ludzka reakcja, np. efekt zmęczenia lub złego humoru.
W przypadku pierwszego potrzeba spowiedzi i zwolnienia z ekskomuniki. W drugim, wystarczy akt pokuty odmawiany na początku każdej mszy św. Dlatego ważne jest, byśmy potrafili nazywać stany duchowe, w jakich się znajdujemy, by wiedzieć w czym ma nam pomagać Boże Miłosierdzie. Tak, tak, pomagać. Bo jak to już pisałem w poprzednim numerze Magazynu Parafialnego, Miłosierdzie to nie tyle "skasowanie" naszych win i grzechów, co danie człowiekowi siły (po odpuszczeniu grzechów), by potrafił się stawać coraz lepszym. To siła, jakiej potrzebujemy, by stawać się coraz bardziej na Boży "obraz i podobieństwo". Tyle tylko, że jak każdy dar, także i ten wielki prezent od Boga, musi być przez nas właściwie wykorzystany.
I tu zaczynają się problemy, bo łatwo się mówi o tym Bożym przymiocie, ale trudno się do niego odnosić w naszym codziennym zmaganiu z naszymi słabościami, grzechami i wadami. Cóż, Miłosierdzie zakłada z naszej strony konkretny trud stawania się lepszymi, bardziej podobnymi do Stwórcy w naszych myślach, decyzjach, słowach i postawach życiowych. Inaczej moglibyśmy przecież zarzucić Bogu, że zbawia nas na siłę, że robi wszystko za nas, nawet do Nieba wciąga nas za uszy, a tak sami decydujemy o naszym zbawieniu, bo albo poprzez podjęcie współpracy z Trójcą Świętą zaczynamy wchodzić w "zakres" Zbawienia, albo odrzucając tę współpracę poza ów "zasięg" sami wychodzimy (swoją drogą ciekawe, co by powiedzieli moi wykładowcy teologii, gdyby przeczytali te moje porównania teologicznych terminów do jakichś "zasięgów"?). I tu, jako przykład kogoś, kto właściwie w swoim życiu korzystał z daru Miłosierdzia i starał się nas o nim uczyć, posłuży mi postać, niestety w naszych czasach bardzo zapomniana: kardynał Stefan Wyszyński.
Była to postać kontrowersyjna! Oczywiście nie w sensie tego, że jego życie lub dokonania budzą kontrowersje, gdyż Prymas Tysiąclecia był takim Prymasem, o dokonaniach którego można mówić tylko dobrze. Kontrowersyjną, ponieważ bezkompromisowo nauczało Bogu, grzechu i powinnościach, jakie człowiek ma wobec Boga oraz o powinnościach, jakie państwo, nawet ateistyczne (jakim był PRL), ma wobec swoich wierzących obywateli. Kontrowersyjną, bo niepasującą do światopoglądu tamtych elit władzy. Kontrowersyjną, bo gdyby dziś żył i uczył tak jak 50, 40 i 30 lat temu, to telewizyjni, radiowi i gazetowi "oświeceni" ochrzciliby go niechybnie tym mianem, gdyż swoim nauczaniem nie dałby ludziom oraz "władcom ludzkich marionetek" zachować spokojnych sumień w czasach szerzącego się grzechu i zepsucia obyczajów. Kontrowersyjną, bo Boga i Jego prawa stawiał zawsze ponad rzekomymi "prawami" ludzkimi, które zamiast uszlachetniać człowieka, czyniły z niego karykaturę Bożego obrazu.
Przez 1000 lat żaden z arcybiskupów gnieźnieńskich (gdyż to oni byli od zawsze najważniejszymi biskupami w Polsce, a od XV w. noszą tytuł prymasa Polski) nie zapisał się tak wspaniale w dziejach narodu jak on, chociaż dokonania wielu jego poprzedników, m.in. kardynała Ledóchowskiego, były duże. Prymasi Polski byli zawsze w czasach bezkrólewia interrexami, czyli w pewien sposób reprezentantami narodu na arenie międzynarodowej i wewnętrznej. Kardynał Wyszyński był w czasach komunizmu takim interrexem, reprezentantem i przedstawicielem narodu wobec aparatu państwa, który został nam narzucony przez ZSRR. Wiele można by było napisać o jego dokonaniach jako kardynała podczas Soboru Watykańskiego II, o jego internowaniu, o dyskusjach z komunistami itd. W tym artykule chciałbym tylko pokazać, w jak specyficznym wymiarze Stefan Wyszyński był sługą Miłosierdzia dla ludzi.
Jeśli miłosierdzie to Boża łaska, która zmierza do dźwigania nas ze słabości i uświęcania, to nikt w czasach komunizmu nie nawoływał tak Polaków do nawrócenia i poddania się tej Bożej pomocy, jak Stefan Wyszyński. Świadomie nie używam tytułów, byśmy sobie uzmysłowili, że przede wszystkim był on Katolikiem, Polakiem i Grzesznikiem, tak jak każdy z nas, a dopiero później, profesorem, biskupem, prymasem i kardynałem. Najgorsza bowiem krzywda, jaka na tym świecie dzieje się świętym, to sytuacja, w której się ich czyni nadludźmi oddalonymi od spraw tego świata. Tymczasem nikt tak jak oni nie stoi dwiema nogami na ziemi, jedynie wzrok kierując ku Niebu. On też, był po prostu kimś, kto jako chrześcijanin służył bliźnim.
Do współpracy z Bogiem zachęcał przez całe swoje biskupie posługiwanie. Nauczył się tej współpracy z Miłosierdziem na 3-letnich rekolekcjach, jakie w latach 1953 - 1956 zaoferował mu Bóg w Komańczy i innych miejscowościach, do których zesłały go władze komunistyczne za to, że odważył się wskazać komunistom - sięgającym po władzę nad ludzkim sumieniem - że istnieje granica relacji między państwem a Kościołem, której to pierwsze przekroczyć nie może bez szkody dla człowieka. Człowiek, by właściwie zabiegał o swoje zbawienie, musi mieć świadomość, że w sprawach wiary i moralności Bóg musi zawsze stać na pierwszym miejscu, by wszystko inne było na miejscach sobie właściwych. Kiedy komuniści chcieli, by głos Kościoła zamilkł w tej sprawie, ponieważ mieli wspaniały plan budowy "nowego świata" bez grzechu i wyrzutu sumienia, Prymas, jako sługa Miłosierdzia, musiał powiedzieć historyczne słowa: Non possumus - Nie możemy się zgodzić!
Okres internowania to czas, w którym sam doświadczał miłosiernej opieki Stwórcy. Wystarczy przeczytać jego Zapiski więzienne, by sobie to uświadomić. Lekcję, jaką wyniósł z tych rekolekcji, chciał przekazać w Wielkiej Nowennie, która miała nas przygotować na obchody rocznicy chrztu Polski. W kazaniach, wywiadach i książkach, wciąż uczył Polaków jak we właściwy sposób, w codziennych trudach i wyrzeczeniach podejmować współpracę z łaską Boga. Zawsze napominał, by badać sumienia, nie po to, by przerazić się własnym grzechem lub słabością, lecz by czuwać czy w moich myślach, czynach, słowach przypadkiem nie oddalam się od Boga.
W rachunku sumienia, nie chodzi bowiem o to, by za wszelką cenę znaleźć na siebie samego jakiegoś "haka", którym możemy się pochwalić przed Bogiem, ale o to, by po prostu sprawdzić, w jakiej kondycji jest moja relacja z Bogiem. Czy zgadzam się z Jego wolą, powołaniem, planem, jaki ma wobec mnie i podsuwa mi go? Czy, być może, na coś nie chcę się zgodzić? Im bardziej bowiem człowiek zacznie przykładać się do codziennych rachunków sumienia, tym bardziej zacznie zauważać, ile jest w nim dobra i możliwości jego pomnażania. Jeśli chcemy korzystać obficie z Miłosierdzia Bożego, bądźmy ludźmi sumienia, bo ono umożliwia nam wykorzystanie daru, jakim jest miłosierna miłość Boga skierowana ku człowiekowi.
Być sługą miłosierdzia, to dla Stefana Wyszyńskiego także mówić o Bogu innym ludziom. Jeśli my nie będziemy mówić - jak powiedział Chrystus w Ewangelii - kamienie mówić będą! Czyż nie po to Bóg dał nam talenty, odwagę i rozum, byśmy Go ludziom głosili my, a nie bezwolne i bezrozumne kamienie? Jeśli nie będziemy innym mówić o Bogu, który kocha i umarł za nas, to co z nas za głosiciele Miłosiernej Miłości? Prymas Tysiąclecia wciąż podkreślał, że jako chrześcijanie nie możemy się we własnej ojczyźnie dać zepchnąć na margines życia kulturowego i publicznego! Jeśli Bóg ma być dostępny innym, tym, którzy być może Go nie znają lub widzą w złym świetle, to musimy o Nim mówić nie tylko w świątyniach, domach czy salach katechetycznych, ale także na ulicach, placach itd. Nie chodzi oczywiście, by teraz iść w worze pokutnym i głosić Armageddon, lecz by o każdej porze dnia być w stanie przyznać się do Boga i Kościoła, kiedy są obrażani.
Kolejną szkołą Miłosierdzia, według Kardynała Wyszyńskiego, miała być dla człowieka jego rodzina. Ksiądz Prymas był z wykształcenia prawnikiem i socjologiem, specjalizował się w naukach społecznych, dlatego dostrzegał, jak wielkie grozi rodzinie niebezpieczeństwo ze strony złych stosunków społecznych. Widział, jak rodziny przenoszone ze wsi do miast tracą więź ze swoim środowiskiem i nie są w stanie zakorzenić się w nowym, przez co są dużo słabsze niż dawniej. Człowiek Boga uczył się zawsze w rodzinie, dopiero później w sali katechetycznej! Jeśli rodzina nie wychowuje dziecka "ku Bogu", to niech się nie dziwi, że dziecko rośnie na bezbożnika. Trudno polemizować z tą myślą wielkiego Prym asa - nie ma bowiem gorszej formy katechizacji niż sytuacja, gdy rodzice ustami wyznają wiarę, której przeczą ich uczynki. Wychowanie dzieci w wierze własnym przykładem, jest konkretną formą wprowadzania ich pod płaszcz Bożej łaski, jaką jest Jego Miłosierdzie.
Wreszcie, jako punkt ostatni nauki Prymasa Tysiąclecia o miłosiernym Trójjedynym Bogu, należy wspomnieć szkołę Miłosierdzia, jaką jest postawa wybaczenia. Wszyscy pamiętają, ile złych słów, często obraźliwych, spadło na Stefana Wyszyńskiego za to, że całym swoim autorytetem poparł ideę słynnego listu biskupów polskich do biskupów niemieckich. List zawierał słynne słowa Przebaczamy i prosimy o przebaczenie, które wywołały wokół Prymasa całą burzę. Złorzeczeniami komunistycznego reżimu, wyrażanymi na partyjnych wiecach i w oficjalnej prasie (ech... zawsze ta "oficjalna" prasa - ona chyba była, jest i będzie?) nie ma się co przejmować, ale przecież za tę wypowiedź atakowali Prymasa także ludzie wierzący, którzy nie rozumieli jego intencji. Człowiek, który jako kapelan wojskowy widział z podwarszawskich Lasek dogorywanie powstańczej Warszawy, ma prawo zwracać uwagę na przebaczenie, o które trzeba prosić i którego należy udzielać. Istotą Miłosierdzia jest przebaczenie win i udzielenie wszelkich potrzebnych środków do naprawienia swojej winy. Każdy z nas skrzywdzonych (a pokażcie mi kogoś nieskrzywdzonego, skoro człowiek potrafił nawet wcielonego Boga skrzywdzić) ma moralny obowiązek - co podkreślał kardynał - udzielać przebaczenia każdemu, kto się szczerze pragnie poprawić, bo to jest konkretna forma miłości bliźniego. Może się nam zdawać, iż przebaczając wyświadczamy komuś jakąś "łaskę" - tymczasem może pora podejść do tego zagadnienia nieco inaczej. Skoro ktoś czyni zło, to staje się kolejną ofiarą zła, którego ciąg o tyle się wydłuży, o ile ktoś na zło tego człowieka odpowie także złem. Ale ciąg zła zanika, lub przynajmniej się skraca, gdy zły człowiek spotka na swej drodze dobrą odpowiedź innej osoby. Przebaczając - wyświadczając dobro krzywdzicielowi - przecinamy ciąg nienawiści i zła. Dlatego tak bardzo Prymas Wyszyński podkreślał wagę przebaczenia drugiemu.
Ot i kilka skojarzeń z Prymasem Stefanem Wyszyńskim, jako Apostołem Miłosierdzia. Wielki to człowiek i jeszcze większy chrześcijanin, jednakże dziś, niestety, bardzo często zapominany i niesłuchany. Ktoś kiedyś powiedział, że Polacy to bogaty naród biednych ludzi. Ja bym troszeczkę zmienił to powiedzenie: Polacy to naród mądrych jednostek, które są słuchane przez nielicznych. Niestety dzisiaj, w równe 30 lat po śmierci Prymasa Tysiąclecia, ta prawda powoli zaczyna również dotyczyć Stefana Wyszyńskiego, który swoją mądrością opartą o Boga, od 1948 do 1981 roku bronił wiary w narodzie otoczonym zewsząd wodami "morza czerwonego". Złośliwie można by powiedzieć, iż dobrze, że Karol Wojtyła został papieżem i w ten sposób, stał się własnością całego świata, gdyż w innych okolicznościach jego nauczanie mogłoby podzielić los pamięci o nauczaniu Kardynała Wyszyńskiego.
W dniach beatyfikacji Jana Pawła II warto nie tylko przypominać sobie jego nauczanie, wspominać jak potrafił nas rozbawić, pocieszyć lub zwrócić uwagę na grzechy i wady. Warto sobie przypomnieć, co uczeń - Jan Paweł II - powiedział o swoim mistrzu i nauczycielu Prymasie Stefanie Wyszyńskim, w tydzień po wyborze na Stolicę Piotrową: Czcigodny i umiłowany księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego papieża-Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem. Kiedy to mówię do Ciebie, mówię zarazem do wszystkich moich Braci w biskupstwie, do wszystkich i do każdego, do wszystkich i do każdego z kapłanów, zakonników i zakonnic, do wszystkich i do każdego z moich umiłowanych Rodaków, Braci i Sióstr - w Polsce i poza Polską. Mówię również do Ciebie, drogi Kardynale filadelfijski ze Stanów Zjednoczonych i do wszystkich biskupów polskiego pochodzenia w całym świecie. Mówię to do wszystkich bez wyjątku Rodaków, szanując światopogląd i przekonania każdego bez wyjątku. Miłość Ojczyzny łączy nas i musi łączyć ponad wszelkie różnice. Nie ma ona nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem czy szowinizmem Jest prawem ludzkiego serca. Jest miarą ludzkiej szlachetności - miarą wypróbowaną wielokrotnie w ciągu naszej niełatwej historii. A w jakiś czas po śmierci Sługi Bożego, papież Polak dodał: Takiego Ojca i Pasterza daje Bóg raz na tysiąc lat. Oby jego nauczanie nie musiało czekać kolejnego tysiąclecia, byśmy po nie sięgnęli.

--------------------------

Ks. Paweł Rogalski



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.