Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr47/04

Dziedzictwo "Bożego Daru"

nr 47 z 12 IX 2004 /str.14-16

Dom to taka przedziwna szkatułka, w której ludzie chowają różne skarby. Wśród nich ten najcenniejszy - pamięć o dniach już minionych. Rozmowa z Marią Albin - przedstawicielką jednego z najstarszych rodów Komorowa

Wiedziałam, że kiedyś dojdzie do naszego spotkania.
Tak! A to, dlaczego?

Bo od dwóch lat intryguje mnie postać Wandy Dwornickiej. Wielokrotnie słyszałam to nazwisko wypowiadane przez różne osoby, zawsze z wielkim szacunkiem. To Pani babcia?
Tak, moja babcia.

Przywiodło mnie tu jeszcze drugie nazwisko - Józefa Albina...
Józef Albin, przez bliskich nazwany Erykiem - to z kolei mój ojciec.

Wiem, że w powodzi przybyszów zalewających niegdyś intymny i uroczy Komorów należy Pani do jednego z najstarszych rodów naszej miejscowości.
To niesłychane, ale dopiero zapowiedź pani wizyty mi to uzmysłowiła. Nawet koleżanki zaczęły żartobliwie nazywać mnie Nestorką.




Czy sprawia Pani to przyjemność?
Nie wiem. Chyba tak! Równocześnie jednak zdałam sobie sprawę, że niepostrzeżenie wchodzę w niebezpieczny wiek. W taki etap ludzkiego życia, kiedy troską napawa nas nie tylko to, co będziemy robić jutro, ale coraz częściej zastanawiamy się nad tym, co za nami. Także nad tym, jakim cieniem lub jakim blaskiem na nasze dziś owo wczoraj się kładzie?

Co z takiej konstatacji Pani wynosi?
A no to, że o ten dom, o moją rodzinę w sposób niebanalny otarła się historia. W codziennym zabieganiu gdzieś mi ta prawda umykała. Gdy przygotowania do tej rozmowy zmusiły mnie do zajrzenia w zakamarki pamięci - nie tylko mojej, ale także starszego rodzeństwa, moich wujków i ciotek - raptem uzmysłowiłam sobie, że ta nasza bardzo prywatna historia wylewa się poza ściany tego domu. Ona nie tylko dotyka Komorowa, także Polski, nawet Europy....

Zatem porozmawiajmy o tym domu. Kiedy i przez kogo został zbudowany?
O, to bardzo historyczna opowieść! Jak bardzo historyczna? Będziemy musiały cofnąć się aż do rozbiorowej Polski.

Proszę bardzo. Słucham z zaciekawieniem.
Jest rok 1914. Wanda Jeziorkowska ciekawostka, wnuczka Basi Wołodyjowskiej z domu Jeziorkowskiej - postaci autentycznej, choć utrwalonej na kartach sienkiewiczowskiej TRYLOGII jako żony małego, bohaterskiego pułkownika Pana Wołodyjowskiego - otóż owa Wanda Jeziorkowska mówi sakramentalne "TAK" Stanisławowi Dwornickiemu. Rzecz ma miejsce w Lublinie, gdzie młodzi osiadają i Stanisław Dwornicki - mój dziadek - pracuje jako urzędnik Banku Ziemskiego. Polska odzyskuje niepodległość. Gubernialne miasto Warszawa zostaje na powrót stolicą państwa. Towarem deficytowym są urzędnicy. Dziadek zostaje służbowo przeniesiony do pracy w Warszawie. Pracuje także w Banku Rolnym (przy ul. Nowogrodzkiej), ale już Centralnym. Tenże Bank Rolny kupuje od hrabiego Markiewicza działki w Komorowie i sprzedaje je swoim pracownikom. Dziadkowie mają trójkę dzieci, nabywają parcelę, by w 1932 rozpocząć budowę parterowego domu letniego z drewnianych bali. Szczęśliwie już w trakcie budowy robotnicy namówili dziadka na pięterko: " Taki ładny projekt i drzewa starczy, niech pan dobuduje sobie ze trzy pokoje na górze." Niebawem okazało się, że ta propozycja i ta zgoda były bezcenne.

Aż tak! Dlaczego bezcenne?
W 1935 roku dziadkowie spędzili tu pierwsze wakacje z całą trójką dzieci. Do wojny mieszkają w Warszawie najpierw na Traugutta, później na Krakowskim Przedmieściu, aż wreszcie dorabiają się dużego mieszkania przy ul. Złotej. Z domu w Komorowie korzystają tylko latem. Długo jest on jednym z nielicznych w tej okolicy. Widać to na wczesnych zdjęciach. Wokół naszego domu jest pusto. Tuż przed wybuchem II Wojny Światowej dziadkowie na "tymczasowo" opuszczają Warszawę, żeby już do niej nie wrócić. Powstanie zabierze im syna. W perzynę obróci dom na Złotej.



Lublin, rok 1914. Zdjęcie ślubne dziadków Marii Albin - pana Stanisława Dwornickiego z panną Wandą Jeziorkowską. Była ona spokrewniona
z Basią Jeziorkowską - żoną Wołodyjowskiego (postacią autentyczną)
z sienkiewiczowskiej "Trylogii"



Tymczasem ten nasz komorowski dom oblega bliższa i dalsza rodzina. Mnóstwo uciekinierów z powstańczej Warszawy i obozu w Pruszkowie. Zdarzało się, że na noc musiał pomieścić nawet 60 osób. Można sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby nie strych i owo pięterko?

To prawda. Trudno sobie to wyobrazić, bo dom jest ładny, dobrze zaplanowany, ale mały, taki "niedzisiejszy".
Dobre określenie - "niedzisiejszy", gdy jednak patrzę na te - po 700 metrów, w których mieszkają tylko trzy, cztery osoby zastanawiam się, co ludzie w nich robią, jak się w nich czują? Nasz jest trochę mały, ale gdyby nie to pięterko, z całą pewnością nie miałby tak bogatych przeżyć. A że były one bogate -wiem z autopsji i uczestnictwa w porządkowaniu strychu. Strych to najczęściej takie archeologiczne śmietnisko, które jednakże wiele mówi o mieszkańcach danego domostwa. Byłam małą dziewczynką, jak w czasie jego porządkowania tata usuwał mnóstwo starych koców, wojskowe podziurawione płaszcze. Nie tak dawno wyrzuciliśmy przedwojenne drewniane narty brata mojej mamy. On był studentem Politechniki Warszawskiej. Zginął w Powstaniu. Dziadek Dwornicki z kolei między innymi był przez jakiś czas zastępcą sołtysa Komorowa. Też niedawno wyrzuciliśmy ze strychu starą syrenę alarmową.

Myślę, że to wielka szkoda. Szkoda, że takie historyczne pamiątki po historycznych ludziach wylądowały na śmietniku. Tak po prostu na śmietniku!
Ba! Szkoda, ale co zrobić jak Komorów od lat bezskutecznie upomina się o miejsce spotkań publicznych. Co zrobić? Ja też mam wielki sentyment do pamiątek. Wiele jest ich tu w naszym domu, ale część zmieniła "adres pobytu", bo przeszły w ręce siostry i brata.

Coraz bardziej przekonuję się, że tak przepojona historią miejscowość powinna mieć swoją Izbę Pamięci.
Coś jest w szkole. Co? Dokładnie nie wiem!

Dom ten, zatem, zbudowali Pani dziadkowie, oni byli jego pierwszymi mieszkańcami, ale Pani babcia budowała jeszcze inny dom. DOM PANA - naszą Komorowską Świątynię.
Tak. Jej nazwisko i nazwisko mego ojca figuruje w składzie Komitetu Budowy Kościoła.

Podobno nawet doszło do rodzinnego konfliktu. Pani babcia nie mogła dojść do porozumienia ze swoim zięciem w sprawie wielkości kościoła.
Ojciec chyba przewodził pracom Komitetu. Ale moja babcia po pierwsze do tej pracy mego ojca wciągnęła, po drugie on był dopiero co, świeżo, upieczonym jej zięciem. Nadto trzeba było znać moją babcię. Z natury była wizjonerką, która nie dostrzegała żadnych trudności, władczą i konsekwentną. Chciała, aby stanął kościół duży. Natomiast mój ojciec był człowiekiem niezwykle praktycznym. Wszystko rozpatrywał pod kątem rzeczywistych możliwości. Myślę, że poza babcią w tamtych latach nikomu nie przyszło do głowy, że Komorów w niedalekiej przyszłości tak bardzo się rozbuduje.

Czy Wanda Dwornicka była kobietą atrakcyjną?
Moje starsze rodzeństwo: o sześć lat siostra Małgorzata i o pięć brat Przemek znali jeszcze dziadka, który umarł w roku moich urodzin. Ja wzrastałam w domu, w którym babcia była osobą pierwszoplanową, zdecydowaną, stanowczą, energiczną, a nawet jak mi się wtedy wydawało - surową, żeby nie powiedzieć groźną. Miała troje dzieci. Dwie córki: Zofię -moją matkę - i Jankę oraz syna Wiesława, który jak już mówiłam zginął na początku Powstania Warszawskiego - 5 sierpnia 1944 roku. Moja mama umarła dwa lata temu, a jej siostra, która mieszkała w Ameryce - całkiem nie tak dawno. Babcia z kolei miała trzy siostry i brata, który zginął w wojnie bolszewickiej. No, więc ja pamiętam dom, w którym rządziła babcia, dlatego wydawała mi się, że jest taka duża. W miarę jak rosłam babcia się kurczyła. Umarła mając 92 lata - drobniutka, wysuszona, bardzo maleńka kruszyna. Babcia była tylko z pozoru srogim człowiekiem. Tak naprawdę była najukochańszą osobą pod słońcem, do której można było się przytulić. Posiedzieć na kolanach, podzielić się troskami. Pochodziła z ziemiaństwa. Jej rodzice mieli niewielki majątek pod Lublinem. Dlatego zapewne była przyzwyczajona do służby. W kuchni umiała tylko wydawać dyspozycje. Swoich córek, w tym także mojej mamy, absolutnie nie przygotowała do roli gospodyni domowej. Mama nie przepadała za gotowaniem, choć jak już za nie się brała, to wszystko było smaczne. Podejrzewam, że babcia też "chorowała na tę przywarę", ale za to była bardzo dystyngowaną osobą. Przywiązywała wagę do zasad i wyglądu. Chodziła w kapeluszach i nawet latem w rękawiczkach. Była ogromnie przywiązana do tradycji i Kościoła. Wiecznie dyrygowała jakimiś paniami. Organizowała bale i loterie na rzecz budowy naszej kaplicy. W domu częstym gościem był ksiądz i różne wpływowe panie z towarzystwa.

Teraz proszę o szkic do portretu Pani ojca - Józefa Albina. Przez rodzinę i przyjaciół nazywanego Erykiem.
Pewnie Panią interesuje jego wkład w budowę kościoła?

Nie inaczej, choć nie tylko. Chciałabym też wiedzieć, jakiego formatu ludzie budowali świątynię, w której dziś się modlimy. W której doświadczamy łask i pokrzepienia.
Ojciec mój był człowiekiem silnej wiary i z natury wielkim społecznikiem. Dopiero co porucznik Albin wrócił z oflagu w Woldenbergu pod Szczecinem. Znalazł się tam dnia 19 września 1939 r. po kapitulacji Modlina. Za udział w Kampanii Wrześniowej został odznaczony Krzyżem Walecznych.



Stacja kolejki WKD. 25 III 1945 r. Świeżo "upieczeni" małżonkowie: Zofia z domu Dwornicka z mężem Józefem Erykiem Albinem i orszakiem weselnym. Powrót z kościoła św. Kazimierza
w Pruszkowie











Ślubne zdjęcie Józefa Eryka Albina z Zofią Dwornicką. Przed domem
w Komorowie - 25 marca 1945 r.









Dzień 26 czerwca 1964 r. Pani Wanda Dwornicka wraca z odwiedzin u córki Janiny Nowakowskiej w Ameryce











Wanda Dwornicka z córką Zofią Albin i wnukami. Przed babcią stoi Maria Albin





Natomiast za organizację ruchu oporu w tymże oflagu pośmiertnie w 1991 roku - za prezydentury pana Lecha Wałęsy - Krzyżem Virtuti Militari. Ojciec z niewoli wrócił na początku marca 1945 roku. Jeszcze tego samego miesiąca rodzice wzięli ślub i zamieszkali w domu dziadków. Niecałe trzy lata później ruszyła budowa kościoła. Ponieważ ojciec w pewnym okresie pracował przy dystrybucji węgla - był cennym nabytkiem dla Komitetu budowy. Trudno bowiem sobie wyobrazić w owym czasie, gdy wszystko się "dostawało", lepszy towar wymienny. Ciągle załatwiał materiały budowlane, albo dawał podwodę, czyli wóz z koniem. To był człowiek na wagę złota w czasach, gdy budowa w ogóle, a kościoła w szczególności, była jedną wielką udręką. Nie chciałabym być niesprawiedliwa, ale podejrzewam, że moja przebiegła babcia między innymi dla "pozycji", jaką dzięki temu węglowi ojciec posiadał, wciągnęła go w krąg swoich spraw, a on pokładane w nim nadzieje spełniał wręcz celująco.

Przyszłam do Pani także w nadziei, że dowiem się czegoś o obrazie Matki Boskiej z naszego kościoła, który właśnie będzie koronowany przez Józefa Kardynała Glempa Prymasa Polski.
Powiem uczciwie, że gdyby nie ta rozmowa nie wiedziałabym, kto go namalował. Kiedy o to pytał mnie ks. Proboszcz, w pierwszym odruchu sądziłam, że jego autorką była pani, która mieszkała na sąsiedniej ulicy. Pamiętam nazywała się Pruszyńska, imienia niestety nie znam. Z tą panią wiązała się ciekawa historia. Była to stara panna. Typ takiej dzielnej podróżniczki i traperki. Żeby przysłużyć się budowie kościoła, codziennie z plecakiem jeździła do Warszawy i ze zburzonych domów wybierała cegły. Wkładała do tego plecaka tyle, ile jej się zmieściło, ile zdołała unieść i przywoziła do Komorowa. Te cegły są w ścianach naszego kościoła....

??? Czy Pani płacze?
Przepraszam, trochę się wzruszyłam. Co za oddanie! Przez cztery lata każdego dnia jechać po 6,10 cegieł. Co to jest 6 cegieł przy takiej dużej budowie? Uważam, że ona miała szalony, kto wie czy nie największy, wkład w budowę naszego kościoła. Bo z tą budową żyła każdego dnia. Coś nieprawdopodobnego! Ten kościół rósł w jej sercu. Może warto byłoby się dowiedzieć, co stało się z tą kobietą? Wie pani zastanawiałam się, w której części kościoła są zdobyte przez nią cegły? Może w prezbiterium w okolicach tabernakulum?




Dzień 23 kwietnia 1940 r. Oflag XVIII/G. Woldenberg pod Szczecinem












Porucznik J. Eryk Albin







Spróbujemy jej poszukać. Dowiedzieć się czy żyje. Co porabia? Ale teraz umieram z ciekawości! Proszę o wyniki Pani "śledztwa" w sprawie naszego obrazu.
O obrazie wiem od mojej starszej siostry Małgorzaty, która mieszka w Londynie, że malowała go nasza kuzynka Julia Juszkiewicz z domu Borzęcka. Myśmy na nią mówili Lula. To była krewniaczka babci Dwornickiej i Kazimiery Iłłakowiczówny. Kuzynka adoptowała dziecko, dziewczynkę - Lulę. Wiem jeszcze, że po przebytej chorobie Heinego-Mediny miała kłopoty z chodzeniem. Pracowała w fabryce jedwabiu w Milanówku. Przez wiele lat ręcznie malowała kwiaty na jedwabiu. Czy skończyła Akademię? Nie wiem. Czy babcia Dwornicka kupiła, czy dostała obraz tego też nie wiem. O ile dobrze pamiętam zdobił on prezbiterium już w czasie konsekracji ołtarza przez ks. bp. Stefana Wyszyńskiego Prymasa Polski. Był darem naszej rodziny.

Niesamowita była Wanda Dwornicka. Powinszować takiej babci.
Tak. Bardzo jestem z niej dumna. Moja babcia w moim sercu zajmuje bardzo ciepłe wygodne miejsce. Jestem też wdzięczna dziadkom za dar tego domu i za wszystko, co w sobie kryje. Kiedyś dom okalał drewniany płot. Nad furtką była obrośnięta winem pergola. Na pergoli tabliczka z nazwą domu.

Jak nazywali dziadkowie swój dom?
"Boży Dar".... Józef E. Albin umarł w 1984 r. Został odznaczony Krzyżem Walecznych. Pośmiertnie - za czasów premiera Mazowieckiego - krzyżem Virtuti Militari.

Dziękuję za interesującą rozmowę i niech dobry Bóg obficie Panią obsypie swoimi darami.
Dziękuję. Niech tak się stanie.

Żegnając zamawiam się na dalszy ciąg opowieści z Bożego Daru.
Z przyjemnością. Zatem do zobaczenia.

--------------------------

Lidia Kulczyńska-Pilich



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.