Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Komorów we wspomnieniach Aliny Zwolskiej

Z relacji świadka (1)

czyli Komorów czasu Powstania Warszawskiego we wspomnieniach Aliny Zwolskiej

Opatrzone komentarzem Gabrieli Porębskiej-Rodak


- MP nr 1 (71) z 18. II 2007r. /str. 16-19





Zapewne nie przeczytałabym tej książki, gdyby nie nasz sąsiad - p. Zbigniew Kowalewicz. To on w swoim tekście odnotował istnienie publikacji. Zwykle lekturę najpierw przeglądam i zastanawiam się, czy warta jest mojego czasu. Tym razem jednak kartkowanie natychmiast przeszło w czytanie i 100-stronicową książeczkę odłożyłam dopiero po dotarciu do ostatniej kropki.

Alina Zwolska - Flirt z Eskulapem i Melpomeną

Okładka książki Aliny Zwolskiej - "Flirt z Eskulapem i Melpomeną" - wydanej nakładem własnym, Puszczykowo 1996. Widzimy na niej cztery portrety autorki i uśmiechnięte słoneczko z "Orderu Uśmiechu", którym autorka odznaczona została na cztery lata przed śmiercią. Na okładce są też liście dębu charakteryzujące wielkie umiłowanie przez p. Alinę przyrody




Autorka wspomnień "Flirt z Eskulapem i Melpomeną" to wspaniały lekarz i człowiek, do końca swoich dni (zm. w 1999 r.) twórczy i aktywny. Osoba interesująca się światem, entuzjastka i pasjonatka, która nigdy nie szła na łatwizny. Warszawianka z urodzenia (pochodzenie inteligenckie, medyczno-prawnicze), w wyniku dramatycznych przeżyć związanych z drugą wojną światową, staje się Wielkopolanką (zamieszkałą w Puszczykowie).
Pasje, aktywność społeczna, zainteresowania artystyczne towarzyszą jej od dzieciństwa.
Potrafiła nie zbaczając z drogi wytkniętej wskazaniami etyki przebrnąć przez czas wojny unikać skrajności, zdobywać doświadczenia w zakresie tolerancji wykazując się refleksem i stanowczością wówczas, kiedy to było nieodzowne. W 1996, roku w uznaniu jej dokonań literackich, została przyjęta w poczet członków Związku Literatów Polskich. Za pracę z najmłodszymi właśnie od nich otrzymała w 1995 roku upominek niezwykły - Order Uśmiechu.
"Flirt ..." to wspomnienia obejmujące lata międzywojenne, wojenne, okupacyjne i pierwsze lata powojenne. Są one obrachunkiem z przeżyciami autorki należącej przecież do Pokolenia 44. Opisane ładnym językiem, barwnie, zawierające mnóstwo interesujących szczegółów, sprawiają, że czyta się je bardzo dobrze, jednym tchem. Warto zwrócić uwagę na wartość wychowawczą owych wspomnień, szczególnie dla młodszego pokolenia. Autorka, jakby na zamówienie, bo ostatnio dużo się o tym w Komorowie mówi, dostarcza nam materiałów dotyczących historii naszej miejscowości.
Nie wiem, bo nie pytałam, może "Flirt z Eskulapem i Melpomeną" jest dostępny w bibliotece u "Pani Marii", ale egzemplarz, który trafił do moich rąk L. Kulczyńska-Pilich 'wyszperała' aż w kieleckim antykwariacie. Za kilka dni książka będzie dostępna w naszej parafialnej wypożyczalni. Jednak nie każdy od razu będzie ją mógł przeczytać, dlatego w kolejnych "Magazynach" znajdziecie Państwo obszerne fragmenty, szczególnie te dotyczące Komorowa.
W rozdziale VII - Jak flirtowałam z Eskulapem (str. 61 do 67) - autorka opisuje swoją pracę w szpitaliku przy ul. Kolejowej w Komorowie. Wniosek z lektury jest jeden: Alina Zwolska niosła ratunek żołnierzom i ludności cywilnej Powstania Warszawskiego i wtedy właśnie odkryła swoje powołanie:

"Dziadek (lekarz stomatolog) cieszył się z mojej decyzji, że chcę studiować medycynę. - Będę miał nową koleżankę - żartował. A ja tak bardzo chciałam się uczyć i leczyć ludzi! W czasie pracy w szpitaliku w Komorowie zrozumiałam, jak ważne jest ratowanie życia i przynoszenie ulgi w cierpieniu! Odkryłam moje prawdziwe powołanie!"

Ale w wyżej wspomnianym rozdziale opisuje znacznie więcej, m.in. jak trafiła do Komorowa. Otóż wiosną 1944 r. ukończyła studia na Wydziale Filozofii Tajnego UW, ale nie zdążyła napisać pracy magisterskiej, gdyż w połowie lipca musiała wyjechać z Mamą do Komorowa do bardzo chorej krewniaczki. Dlatego Alina Zwolska nie wzięła udziału w Powstaniu, choć złożyła przysięgę i odbyła kurs dla sanitariuszek.

W połowie lipca 1944 roku musiałyśmy wyjechać z Mamą do Komorowa, by zaopiekować się samotną ciężko chorą kuzynką. W końcu lipca Mama wybrała się do Warszawy w jakiejś bardzo ważnej sprawie. W stolicy mówiło się już o możliwości powstania, choć nie znano jeszcze terminu jego wybuchu. Część zdezorientowanych ludzi opuszczała Warszawę, a inni do niej ściągali. "Ciuchcia" - podwarszawska elektryczna kolejka dojazdowa - była tak oblężona, że trzeba było wchodzić do niej przez okno. W ogromnym ścisku złamano Mamie dwa żebra tak, że wróciła do Komorowa obolała, a nazajutrz nie mogła swobodnie oddychać ani się poruszać. Po kilku dniach zagorączkowała, a komorowski lekarz stwierdził zapalenie opłucnej, które było powikłaniem złamania żeber. Miałam więc do obsłużenia dwie leżące chore, których nie mogłam zostawić bez opieki, mimo że z Warszawy dochodziły coraz bardziej alarmujące wieści, i że tak bardzo chciałam brać udział we wszystkim, co się tam dzieje.
Już po wybuchu powstania próbowałyśmy z koleżanką przedostać się do Warszawy, oczywiście na piechotę, bo kolejka już wówczas nie kursowała, ale niemieckie patrole trzykrotnie nas zawróciły z drogi. Za trzecim razem do argumentów ustnych dołożono... ręczne, dostałam tak silnie karabinem żandarma po plecach, że przez kilka dni nie mogłam poruszać się. Z wielkim bólem usiłowałam obsługiwać moje dwie podopieczne Mamę i kuzynkę. Tak więc nie byłam ani łączniczką, ani sanitariuszką w Powstaniu Warszawskim. Jednak nie ominęła mnie praca sanitariuszki tak w czasie trwania powstania, jak i po jego upadku.
W Komorowie istniał punkt sanitarno - opatrunkowy Polskiego Czerwonego Krzyża, i zgłosiłam się do niego, gdy Mama poczuła się lepiej i mogła już zająć się chorą kuzynką. Później powstały też kuchnia i stołówka przy miejscowym oddziale dozwolonej przez Niemców organizacji charytatywnej tzw. RGO (Rada Główna Opiekuńcza). Mama objęła ster rządów tej kuchni i obie miałyśmy pełne ręce społecznej roboty.
Do naszego punktu sanitarnego zgłaszało się coraz więcej ludzi. Przychodzili uchodźcy z płonącej Warszawy, jak też ludzie brutalnie z niej wysiedlani po upadku Powstania. Wielu z nich udało się uciec z niemieckich konwojów lub z przejściowego obozu w Pruszkowie, dokąd spędzano warszawiaków, by następnie wywieźć ich do Reichu. Nasi przybysze byli brudni, zawszawieni, często ranni i chorzy. Opatrywałam biedne poranione i jakże okropnie zawszone głowy, pokaleczone kończyny, robiłam zastrzyki, choć odczuwaliśmy ogromny brak leków.

Tyle na dziś relacji naocznego świadka powstańczego Komorowa - Aliny Zwolskiej. W tym miejscu chciałabym nawiązać do wypowiedzi pana Zbigniewa Kowalewicza "Inne spojrzenie na 'cmentarz' w Komorowie", zamieszczonej w gazetce "K jak Komorów", a konkretnie do zdania, że nie jest to miejsce pamięci narodowej. Otóż w moim odczuciu jest, bo nawet, jeżeli w tym miejscu nie został pochowany żaden żołnierz z powstania, to ludność cywilna była nie mniej bohaterska. To dziesiątki tysięcy cywilów tworzyło zaplecze powstańcom. Oni pomagali w zaopatrzeniu w żywność i wodę, opatrywali rannych, budowali barykady, a wreszcie grzebali zabitych. To dzięki ludności cywilnej powstanie trwało tak długo.
Może warto stale przypominać młodszym pokoleniom, że to miasto miało zginąć z powierzchni ziemi. Tak postanowił Hitler, który nienawidził Warszawy za opór, na który tu trafił we wrześniu 1939 roku, niwecząc jego marzenie o błyskawicznym zwycięstwie. To milionowe miasto miało zginąć razem ze swoimi mieszkańcami. Na szczęście Niemcy musieli odstąpić od tego zamiaru, ale niestety trudno zapomnieć o niewyobrażalnych stratach poczynionych na narodzie, na ludności cywilnej wymordowanej na Woli w ciągu pierwszych trzech dni powstania, bo od tej dzielnicy zaczęto realizację tego strasznego planu. Trudno zapomnieć o tym, jak skrzętnie następny okupant bohaterską prawdę o naszym narodzie zadeptywał przez 50 lat.
Pamiętamy, że żadne inne miasto nie było tak zniszczone w czasie tej wojny jak Warszawa.
A kiedy wypędzono z niego ocalałych mieszkańców miasta i niedobitków Armii Krajowej, którzy przetrwali, to z narażeniem życia pomagali im mieszkańcy Milanówka, Podkowy Leśnej, Komorowa, Pruszkowa i innych miejscowości na zachód od Warszawy, bo od wschodu stał i czekał na rozwój wypadków sowiecki wyzwoliciel. To jest prawdziwa nasza historia i mamy obowiązek zadbać, by kolejne pokolenia ją wreszcie poznały. No i jest wreszcie i na szczęście Muzeum Powstania Warszawskiego, które każdy młody człowiek powinien odwiedzić! Zadbajmy o to!

--------------------------

Gabriela Porębska-Rodak



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.