Misterium Aniołów
- MP nr 5 (90) z 13 X 2009r. / str. 21
Aniołowie z kamiennych tablic
POSTACIE Z KAMIENNYCH TABLIC - BOHATEROWIE MISTERIUM
ppłk Józef Rosiek, "Józef" lat 49.
ur. 17 II 1894 r. - zm. prawdopodobnie w 1943 r.
O jego osobie mamy zaledwie kilka zdawkowych informacji i tylko jedno zdjęcie. Nie znamy daty jego śmierci, ani okoliczności w jakich ona nastąpiła, co niezwykle utrudnia szukanie materiałów w archiwach wojskowych. Nie wiem też, kto był inicjatorem umieszczenia jego nazwiska na tablicy w Komorowie.
Urodził się pod zaborami w Polsce, której nie było. Służył w legionach Piłsudskiego. Po uzyskaniu niepodległości rozpoczął karierę zawodowego oficera jako porucznik piechoty - stopniowo awansując. We wrześniu 1939 roku major Józef Rosiek wsławił się w obronie warszawskiego fortu na Czerniakowie, organizując przeciwuderzenie wzdłuż ul. Czerniakowskiej.
Po kapitulacji Warszawy niemal natychmiast zszedł do podziemia. Zaangażował się w organizację Sił Zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego na terenie Okręgu, a następnie Obszaru Warszawskiego. Był p.o. Komendanta Podokręgu Wschód i szefem Inspektoratu I Obwodu: Węgrów, Radzymin.
kpt. Władysław Doruchowski, "Smyk", lat 43
ur. 26 II 1901 r. w Kokaniewie - zm. 6 IV 1943 r.
Z wykształcenia był architektem i zawodowym oficerem w stanie spoczynku z bardzo bogatym żołnierskim życiorysem. Służył w Legionach prawdopodobnie na wschodzie. Jako ochotnik brał udział w wojnie polsko-sowieckiej. Walczył w kampanii wrześniowej. O tym, że był oficerem Armii Krajowej wiedziało zapewne bardzo niewielu, bo w tzw. dziale skrytek pracował na rzecz wywiadu. Był adiutantem gen. Stefana Roweckiego-Grota.
Doruchowski zaprojektował nigdy nie odkrytą przez Niemców siedzibę Komendy Głównej AK przy ul. Twardej 36 w Warszawie.
Do drzwi szarej niepozornej willi przy ul. Sportowej w Komorowie - SS zastukało świtem w Wielki Czwartek 6 kwietnia 1944 roku. Kpt. Doruchowski świadom powagi sytuacji, groźnej dla innych, groźnej dla Ojczyzny, dla powodzenia wielkiego powstania łyknął w celi na Szucha ukrytą truciznę. Umarł - nim doszło do przesłuchań...
Jak dalece był zakonspirowany, świadczy fakt, że na Politechnice Warszawskiej przy dokumentach nie znaleźliśmy jego ani jednej fotografii... Po latach poszukiwań zdobyliśmy jednego zdjęcia. Pochodzi ono z albumu rodziny Suchodolskich
Wiaczesław Fedorońko, "Sławek", lat 24
ur. 1920 - 18 VIII 1944 r.
Braci Fedorońków było trzech. Wszyscy, jak i również ich wielki Ojciec, oddali życie za Polskę. Ale na tablicy naszego kościoła tylko dwa imiona widnieją... Bo ci dwaj od nas właśnie poszli do Powstania.
Ksiądz protoprezbiter Szymon Fedorońko, był dziekanem prawosławnej parafii na Warszawskiej Pradze, pułkownikiem Wojska Polskiego i szefem duszpasterstwa prawosławnego przy Wojsku Polskim. Poszedł do Katynia ze swymi żołnierzami i tam został zamordowany.
Jego syn Aleksander był rówieśnikiem Polski Niepodległej, tuż przed II wojną światową został lotnikiem. Po naszej kapitulacji przedostał się do Anglii. Został przydzielony do Dywizjonu Bombowego 300 imienia "Ziemi Mazowieckiej". Zginął w czasie lotu bojowego 25 kwietnia 1944 roku nad Karlsruhe.
Wiaczesław Fedorońko zginął jak męczennik dnia 18 sierpnia 1944. Do uwięzionego na podeście zerwanych schodów zastępcy dowódcy plutonu 1. kompanii Zgrupowania "Gurt" Niemcy kilkakrotnie strzelali i nieodbitego zostawili na powolne konanie. Odszedł zostawiając młodą wdowę z maleńką córeczką. Druga urodziła się w 8 miesięcy po jego śmierci.
Orest Fedorońko, "Fort", lat 22
ur. 1922 - zm. 1 VIII 1944 r.
Niezwykle wesoły i bardzo odważny, podchorąży, żołnierz Batalionu Saperów Praskich Armii Krajowej, jak Majka Krassowska zginął pierwszego dnia powstania, o godzinie 18,00 w walce na pl. Dąbrowskiego. Przed ekshumacją pochowany w podwórku domu przy ul. Jasnej 19.
Władysław Łoziński, senior, "Mikołaj", lat 53
ur. 4 II 1892 r. - zm. 1945 r.
Był wybitnym polskim konstruktorem maszyn lotniczych, człowiekiem pracy. Odpoczywał wyłącznie aktywnie lub z książką w ręku. Kochał pracę w ogrodzie otaczającym dom w Komorowie i wędrówki z synem po górach. Znał biegle 5 języków, grał pięknie na skrzypcach. Był najstarszym z czworga dzieci warszawskiego rejenta. Jego brat Stefan zginął w wojnie 1920 roku. Siostra Zofia, z męża Popławska, pisywała w "Bluszczu". Młodsza, Józefina, wyszła za mąż za oficera, późniejszego generała Albina Skroczyńskiego.
Władysław Łoziński skończył znane w Warszawie męskie gimnazjum realne im. Wojciecha Górskiego, następnie najlepszą szkołę techniczną im. Rotwanda i Wawelberga i studia w Niemczech. Po ukończeniu których wrócił do kraju i objął stanowisko konstruktora Zakładów Zbrojeniowych w Ostrowcu. Tam w 1916 r. zawarł związek małżeński z Haliną Dobrzyniecką, z którą miał dwoje dzieci: syna Władysława i córkę Ewę - późniejszą przyjaciółkę Mai Krassowskiej.
Droga zawodowa Władysława Łozińskiego jest niezwykle błyskotliwa:
- W czasie I wojny światowej jest zastępcą kierownika sekcji uzbrojenia armii.
- W latach 1921 - 1925 kierownikiem biura technicznego Państwowej Fabryki Karabinów na warszawskiej Woli.
- Równolegle jest asystentem katedry fizyki doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego.
- W 1935 roku zostaje dyrektorem technicznym - tworzonych na bazie wykupionego koncernu Škody - Polskich Zakładów Lotniczych.
Pod jego kierownictwem skonstruowano i wykonano silniki: G 594 - "Czarny Piotruś", G 1620A, G 1620 - "Foka", Gr 760. Ten ostatni wmontowany w samolot RWD-9 w 1934 roku wygrał Challenge. Montaż zapowiadanych silników Waran i Legwan - hitów polskiej techniki lotniczej - zbiegł się z wybuchem II wojny światowej. Za pracę na rzecz uzbrojenia i rozwoju przemysłu lotniczego uhonorowany najwyższymi odznaczeniami, w tym Orderem Polonia Restituta.
Przez całą okupację prowadził wykłady z budowy maszyn w szkole im. Wawelberga, czyli tajnej Politechnice. Był członkiem ZWZ, później AK. Na jej zlecenie prowadził zakład o kryptonimie "Cieśla", pracujący nad produkcją broni, amunicji, granatów ręcznych dla ruchu oporu i powstania warszawskiego.
Niemcy wielokrotnie bezskutecznie nakłaniali go do współpracy przy odbudowie zniszczonych Zakładów Lotniczych. We wtorek 7 listopada 1944 roku ostatni raz naszli dom przy ul. Słowackiego w Komorowie. Zabrali go i wywieźli w głąb Rzeszy.
Zginął w bestialski sposób, w obozie koncentracyjnym Buchenwald pod Lipskiem, oddział Tekla, na parę gadzin przed wejściem wojsk amerykańskich. Niemcy podpalili baraki i do uciekających otworzyli ogień z karabinów maszynowych.
Nigdy jednak rodzina nie otrzymała oficjalnej wiadomości o jego śmierci. Że zginął powiadomił ich współwięzień - naoczny świadek, dlatego dzień wyzwolenia obozu, 18 kwietnia 1945 roku, przyjmuje się za datę jego śmierci, a skromne epitafium na tablicy w Komorowie za symboliczny grób Władysława Łozińskiego.
Władysław Łoziński, junior, lat 24
ur. 6 II1920 r. - zm. 5 VIII 1944 r.
Maturę zrobił w 1939 roku w liceum "Ziemi Mazowieckiej". Tego roku miał podjąć studia na Politechnice Warszawskiej, dlatego włożył mundur Junackich Hufcach Pracy i odbywał służbę w Lidzbarku. Gdy wybuchła wojna, na apel władz Warszawy ruszył z ojcem na wschód, ale szczęśliwie w Lublinie zawrócili do Komorowa. Władek podjął naukę na "Kursach Leśniowskiego" - podziemna Politechnika Warszawska. Studiował i pilnie uczył się gry na fortepianie. Muzyka była jego wielką pasją. Grał biegle: Chopina, Griega, Mozarta, Bacha, Mendelssohna...
Wiosną 1944 r. ożeni się z Marią Różańską, córką sędziego z Lublina i wnuczką Jana Bolesława Kucharskiego - jednego ze współbudowniczych komorowskiej kaplicy.
Gdy, wybuchło Powstanie Warszawskie, jego przyjaciel i dowódca w jednej osobie - Wiesiek Dwornicki, odebrał rozkaz, by w folwarku Urszulin poczekać na łącznika, który przeprowadzi ich do Lasów Młochowskich. Nie doczekali się, bo karbowy z majątku doniósł Niemcom. Przyjechali gestapowcy z Grodziska Mazowieckiego i wywiązała się nierówna walka w wyniku której wszyscy chłopcy(z wyjątkiem jednego), zabili zabici. Ojciec Władka pojechał na miejsce zajścia i oznaczył doły śmierci, ale pochówku nie zdołano wyprawić. Ekshumacja miała miejsce już po wyzwoleniu. Władka Łozińskiego pochowano w rodzinnym grobie na warszawskich Powązkach.
Wiesław Dwornicki, "Pintorski", lat 23
ur. 5 XI 1920 - zm. 5 VIII 1944 r.
Jest bohaterem Powstania Warszawskiego mimo, że nie dotarł na jego front walki. Zginął z kolegami, którym dowodził, zginął w wyniku haniebnej zdrady.
Wzrastał w domu, gdzie słowo patriotyzm dźwięczało, jak najszlachetniejszy kruszec. Na szkolnych dokumentów Wiesio zawsze w lewej klapie ma harcerski krzyż...
W Komorowie nie było takich drugich przyjaciół, jak Wiesiek i Władek Łoziński. Byli "jedno" - mimo krańcowo różnych temperamentów. Władek kawalarz i dusza towarzystwa - Wiesiek spokojny, nieco liryczny, zakochany w poezji. Pasjonował się filatelistyką i numizmatyką. Był bardzo akuratny, odpowiedzialny i koleżeński... Podobno bał się ciemności i aby pokonać swój lęk, jako mały chłopiec, zamykał się w piwnicy.
W czerwcu 1938 roku zdał maturę w gimnazjum Adama Mickiewicza w Warszawie i wstąpił na Wydział Inżynierii II - budownictwo lądowe i wodne Politechniki Warszawskiej.
Był dobrym pilnym studentem i od pierwszego dnia aktywnym działaczem Towarzystwa Bratniej Pomocy. Gdy wybuchła wojna, jak większość studentów wstąpił do Narodowych Sił Zbrojnych. Z czasem został wykładowcą tajnej podchorążówki i za wiedzą oraz zgodą rodziców, w domu przy ul. Prusa w Komorowie prowadził szkolenia, przygotowujące chłopców do powstania.
Ginie piątego dnia powstania w pobliskim Urszulinie. Spoczywa w kwaterze AK na pruszkowskim cmentarzu, a jego płyta nagrobna zwrócona jest w stronę Komorowa. Wchodząc pierwszą bramą od zachodniej strony łatwo można odnaleźć miejsce wiecznego spoczynku Wiesława Dwornickiego.
Maria Krassowska, "Majka", lat 16
ur. 14 V 1928 r. - zm. 2 VIII 1944 r.
Zginęła pierwszego dnia idąc do pierwszej akcji. Została śmiertelnie ugodzona kulą w brzuch z okna niemieckiego hotelu mieszczącego się w domu na rogu Chmielnej i Wielkiej.
Od kwietnia 1942 roku do lutego 1944 pisała pamiętniki. Czytając je poznajemy okupacyjny Komorów i wspaniałą, przesiąkniętą patriotyzmem, młodą Polkę, pragnącą we wszystkim naśladować nieżyjącą matkę - Julię - obrończynię Lwowa. Rodzinny dom, pensja Szachtmajerowej i harcerstwo uczyniły z Majki człowieka spójnego w poglądach i postawach moralnych. Do Powstania Warszawskiego poszła świadoma konsekwencji swego wyboru. Umierała przytomna kilka godzin, w piwnicy nieistniejącego dziś budynku szkolnego. Po ekshumacji pochowana w rodzinnym grobie na warszawskich Powązkach.
List Aleksandry Fedorońko-Adamczewskiej do mieszkańców Komorowa napisany...
5 MINUT PO MISTERIUM
- MP nr 5 (90) z 13 X 2009r. / str. 21
Szanowni Państwo!
W niedzielę 2 sierpnia 2009 roku dane mi było uczestniczyć w niezwykłym wydarzeniu, które bardzo mocno przeżyłam, czym muszę się z Wami podzielić...
Oto, w ramach obchodów 65-tej rocznicy Powstania Warszawskiego zaprezentowano w Komorowskim Kościele pw. Narodzenia NMP misterium "Aniołowie z kamiennych tablic".
Wrażenia, jakich doznałam, przeszły moje najśmielsze oczekiwania! A, przecież, jako córka powstańca od lat uczestniczę w licznych podobnych uroczystościach. Również tegoroczne centralne obchody obserwowałam z bliska, a jednak te komorowskie były niepowtarzalne...
Kolumny kościelnego westybulu pokryte delikatną imitacją kory przemieniły się w pnie sosnowych drzew. Pomiędzy tymi drzewami zawisły ogromne portrety bohaterów tego niezwykłego spektaklu - ich nazwiska figurują na dwu kamiennych tablicach znajdujących się we wnętrzu kościoła. Prawą stronę sceny zajął lśniący czernią fortepian. Z przodu dwa niewielkie empirowe stoliki i takież krzesła. Biała róża położona jakby od niechcenia, szal przerzucony przez oparcie krzesła, pozwalały domyślać się, że postacią główną będzie kobieta.
Bicie dzwonów, krótka inwokacja i na scenie pojawił się Narrator - pan Wojciech Irmiński, który w znakomitej polszczyźnie i z taką - jakże rzadką dziś, dykcją zaczął przybliżać widzom po kolei postacie z portretów.
Były to krótkie, najistotniejsze informacje: kim byli, czego dokonali. Prostota, by nie powiedzieć suchość informacji, sposób ich podania - zamierzona monotonność anonsowania śmierci - zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Kontrapunktem był Antyczny Chór Płaczek w osobach: Maria Walter-Kochel jako Płaczka I, Magdalena Kaczorowska-Dołowy - Płaczka II i Aleksandra Warsztocka - Płaczka III. Te postacie w szarych powłóczystych kostiumach [zaprojektowanych i uszytych przez p. Anię Korzeń - przypis redakcja MP], twarzach pobielonych popiołem na znak smutku, krążyły wśród widzów i zawodzącym głosem nawoływały do modlitwy. Gdy ucichły, pojawiła się Ona, a właściwie Jej duch - Duch Majki. W tę trudną, albowiem całkowicie niemą rolę, z wielkim wdziękiem i powodzeniem wcieliła się młodziutka Delfina Mrozowska. Tu należy podkreślić dbałość o szczegóły jej kostiumu, uczesania i takich detali, jak choćby
autentyczny beret oraz kołnierz - ubiór panien z pensji Szachtmajerowej [oba rekwizyty pożyczono od szkolnej koleżanki z klasy Majki - przypis redakcja MP]. A wszystko uczyniono po to, by przybliżyć nas ku postaci, której życie mieliśmy poznawać, dzięki odczytanym z emfazą przez panią Magdalenę Teresę Wójcik nigdy nie publikowanym fragmentom pamiętników Majki Krassowskiej. Śledzimy więc życie bohaterki: szkolne i domowe, idziemy z Nią do Jej ogródka, ulubionych zwierząt, do kościoła.
Dowiadujemy się też o pewnym młodzieńcu, by po chwili poprzez Jego muzykę z Nim właśnie nawiązać dialog...
Skomponowane ponad 65 lat temu przez Władka Łozińskiego - juniora utwory fortepianowe: Rondo Fantasia i Sonatę opus 3, znakomicie, z ogromną wrażliwością, ze wspaniałą dynamiką wykonał pan Paweł Filek. Było to prawykonanie nikomu nie znanego komorowskiego kompozytora. Dlatego, jak się dowiedziałam, pianista musiał włożyć ogromny wysiłek w opracowanie dzieł surowych, nigdy przez nikogo nie obrobionych, pozbawionych nawet najdrobniejszych wskazówek wykonawczych.
Zapewne nie tylko ja, ale wielu zgromadzonych tego dnia w Komorowskiej Sali Koncertowej było oczarowanych grą młodego pianisty. Jestem przekonana, że niejedna wielka sala koncertowa będzie chciała Go gościć i że nie raz o Nim jeszcze usłyszymy...
I tak trwał przepiękny duet: słowa z dzienniczka panny i muzyka młodzieńca...
Przerywa go wiadomość o śmierci Mai, trafionej kulą pierwszego dnia powstania, gdy biegła do rannego żołnierza.
Portrety obracają się, znikają twarze, widzimy tylko niebieskie anielskie skrzydła.
I kiedy patrzyłam na te wielkie niebieskie obrazy pędzla Andrzeja Pilicha, właśnie wtedy pomyślałam, że już czas, aby 65 lat po tamtych strasznych dniach takie właśnie niebieskie skrzydła miała Warszawska Nike, żeby nikt więcej - ani z prawa, ani z lewa, ani też ze środka - skrzydeł tych nie zabryzgiwał krwią!
Szanowni Komorowianie,
Kiedy w te sierpniowe, a i wrześniowe dni (tamtych było 63!!!), spojrzycie w niebo nad waszymi pięknymi zasobnymi domostwami, pomyślcie o ślicznej pannie, która mieszkała tutaj przed Wami, która wcale nie musiała wychodzić ze swego dużego ogrodu, by iść pod obstrzał niemieckich snajperów. Pomyślcie o młodzieńcu roześmianym, z bujną czupryną, który zapewne skomponowałby jeszcze niejedno rondo, walca, menueta, ale zginął zdradzony, sprzedany Niemcom przez rodaka za 40 srebrników. Wspomnijcie jego przyjaciela Wieśka Dwornickiego!
Niech Was też nie zmylą te obco brzmiące imiona i nazwiska. Oni na tej ziemi się urodzili, byli Polakami, udowodnili to i podpisali Krwią.
Proszę, pamiętajcie o tych wszystkich, dla których patriotyzm znaczyło: czyn, nie nazwisko, pozycja, nie zgrupowanie, nie ugrupowanie.
Powstanie Warszawskie w sensie wymiernym dało: 12 ton ludzkich prochów i morze zgliszczy. A co dało nam, potomnym tamtego bezprzykładnego heroizmu? - Popatrzmy na nasze twarze, spójrzmy sobie w oczy i niech każdy odpowie sam przed sobą - Co znaczy dziś być patriotą? Takim bowiem rozliczeniom powinna dziś służyć ofiara tamtych 63 dni.
Wyrazy wielkiego uznania dla twórców tego artystycznego wydarzenia: pani Lidii Kulczyńskiej-Pilich i pana Wojciecha Irmińskiego.
Nie sposób raz jeszcze nie wspomnieć subtelnej scenografii tak pięknie komponującej się z otoczeniem komorowskiego kościoła.
Brak słów, tyle piękna, tyle piękna, a wszystko to praca społeczna. Dlatego nisko się kłaniam wszystkim wyczytanym z rozdawanego przed misterium programu: Ewie Bakszy, Jackowi Bąkowi, Witoldowi Błaszczykowi, Ewie Kucharskiej, Maciejowi Lisowi, Andrzejowi Pietraszkowi, Andrzejowi i Marcinowi Pilichom, Krzysztofowi Rodakowi, Lechowi Skupińskiemu, Markowi Słodkowskiemu, Piotrowi Zielińskiemu.
Bardzo dobre, wysoce profesjonalne było nagłośnienie widowiska - rzadkość imprez plenerowych. Żaden dźwięk nie "bił" po uszach, wręcz odwrotnie, cieszyły czyste słyszalne dźwięki.
[Efekt pracy pana Rafała Mieszkowskiego. - przypis redakcja MP]
Dlatego raz jeszcze z tego miejsca dziękuję p. Lidii Kulczyńskiej-Pilich za zaproszenie mnie do Komorowa.
Gratuluję wszystkim wykonawcom, także harcerzom RP.
--------------------------
Aleksandra Fedorońko-Adamczewska
Córka "Sławka" i bratanica Oresta z kamiennych tablic
PS Mam nadzieję, że ktoś filmował, bo tę inscenizację powinna obejrzeć cała Komorowska Szkoła w ramach lekcji wychowania obywatelskiego.
ROZMOWA Z UCZESTNIKIEM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Zaraz po misterium w dolnym kościele odbyło się spotkanie z harcerzem Szarych Szeregów, żołnierzem Armii Krajowej i bohaterem książki "Mój Komorów" - panem Zdzisławem Zawadzkim, oraz autorką tego tytułu - panią Lidią Kulczyńską-Pilich. Pod adresem uczestnika walk na Mokotowie padały powtarzające się od lat pytania: Czy Powstanie Warszawskie miało sens? Czy przypadkiem nie było ono błędem politycznym, ale przede wszystkim taktycznym? Do czego w efekcie ono nas doprowadziło?
Na tak postawione pytania usłyszeliśmy odpowiedź, iż gdybanie nad historią nie prowadzi do właściwych konkluzji, a Powstanie ostatecznie bilansuje się wysoce pozytywnie. Choć pociągnęło za sobą niewyobrażalną ofiarę krwi, nie tylko zaprzysiężonego żołnierza, ale także ludności cywilnej (niektórych przytuliła komorowska ziemia w sosnowym lasku "Na Zieleńcu"), to jednak było ono grą o wysoką stawkę: patriotyzm, dumę i tożsamość narodową.
MODŁY ZA OJCZYZNĘ
Ten niezwykły Dzień uwieńczyła uroczysta Eucharystia.
O godz. 19,00 w górnym kościele mszą świętą za Ojczyznę Komorów zamknął obchody 65 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Celebrze przewodniczył zaproszony na uroczystości - ks. prałat Roman Indrzejczyk. Wraz z nim modlił się gospodarz parafii ks. kan. Andrzej Perdzyński.
W pięknej homilii, wypowiedzianej niezwykle prostymi słowami, ks. Roman prosił mieszkańców Komorowa o modlitwę w intencji zgody narodowej. Nawoływał do trwania przy niezbywalnych wartościach, jakimi są: miłość Boga, człowieka i Ojczyzny. Podkreślał, że dziś pojęcie patriotyzmu należy wypełniać uczciwą, twórczą pracą i wiernym trwaniem przy ideałach.
Na zakończenie odśpiewano "Boże coś Polskę..." .
Przed obchodami członkowie HRP, działacze stowarzyszenia Kulturalny Komorów i grupa radnych, zadbali o uporządkowanie naszego Miejsca Pamięci, jakim jest dawny cmentarz powstańczy "Na Zieleńcu". Zostały złożone kwiaty, zapalone znicze.
Komorów skromnie, a mimo to, godnie uczcił bohaterów tamtych dni.
Dziękujemy naszemu Proboszczowi, księdzu kanonikowi Andrzejowi Perdzyńskiemu, za sprzyjanie takim ważnym duchowo-artystycznym wydarzeniom.
***
Ks. Roman Indrzejczyk urodził się 14 listopada 1931 roku w Żychlinie. W 1951 roku zdał maturę w Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Żychlinie. Święcenia kapłańskie otrzymał 8 grudnia 1956 roku. Pracował w duszpasterstwie w Drwalewie, Grodzisku Mazowieckim, w warszawskich kościołach św. Aleksandra i Nawiedzenia NMP. Przez 20 lat był kapelanem Szpitala Psychiatrycznego w Tworkach i proboszczem tamtejszej parafii św. Edwarda, a przez następnych 18 lat, do przejścia na emeryturę w czerwcu 2004 roku, był proboszczem parafii Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu.
Ks. Indrzejczyk dwukrotnie był krajowym duszpasterzem służby zdrowia: w latach 1961 - 1976, a następnie w latach 1989 - 1994.
Od 23 grudnia 2005 r. ks. Roman Indrzejczyk został kapelanem prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego i rektorem kaplic prezydenckich.