Czas dobroczynności - czas świętości
Ku spełnieniu naszego człowieczeństwa
- MP nr 6 (98) z 19 XII 2010 /str. 4
Wszyscy pamiętamy, jakim człowiekiem był Jan Paweł II. W naszej pamięci i wyobraźni pozostają przecież liczne sytuacje, w których mogliśmy podziwiać papieża, nie tylko jako głowę Kościoła Katolickiego, ale także jako "dobrego" człowieka. Wielu komentatorów, w ciągu trwania tego prawie 27-letniego pontyfikatu, podkreślało, że tajemnicą sukcesu tego papieża była jego niezwykle widoczna dobroć. Wielu ludzi w ciągu tych lat, kiedy Polak był papieżem, nie zgadzało się z jego słowami, wielu protestowało przeciw jego pielgrzymkom. Teolodzy i filozofowie mający odmienne od niego spojrzenie na świat, Kościół i Boga, wytykali mu rzekome "wstecznictwo" i zarzucenie otwartości, jaką - jak twierdzono - zapoczątkował w Kościele Katolickim Sobór Watykański II. Twierdzili, że o ile sobór był otwarciem się katolicyzmu i Watykanu na świat współczesny, o tyle Jan Paweł II jako Ojciec Święty był "hamowniczym" procesu rzekomego "otwierania się" Kościoła Rzymsko-Katolickiego.
Z drugiej strony, środowiska tradycjonalistów widziały w tym samym papieżu, w którym inni widzieli "hamowniczego", papieża, który w niebezpiecznie głęboki sposób podejmował reformowanie Kościoła w duchu współczesności.
To zresztą bardzo ciekawy rys pontyfikatu, który zakończył się 2 kwietnia 2005 roku o 21.37. Papież Polak był kimś, o kim krążyło wiele sprzecznych opinii: od wychwalania go w niebogłosy (szczególnie w Polsce) po bardzo ostrą i naciąganą krytykę (co ciekawe, prawie zawsze ze strony osób mieniących się "prawdziwymi katolikami"). Jeden człowiek, urodzony w Wadowicach, a ileż opinii i kontrowersji.
Zdaję sobie sprawę, że dla mieszkańca nadwiślańskiego kraju usłyszenie o kontrowersjach i krytyce Jana Pawła II, szczególnie z ust księdza, może się wydawać czymś dziwnym i na pozór oburzającym, ale moi drodzy - faktom nie da się zaprzeczyć. Świat patrzył na naszego rodaka dokładnie w taki sposób i tak go oceniał. Wśród głosów podziwu była również bardzo duża grupa głosów zaciętej krytyki.
Jedna rzecz u papieża Wojtyły nie budziła kontrowersji - co słusznie przyznawali i zwolennicy, i przeciwnicy. Jego nieprawdopodobna dobroć! Nawet krytycy milkli, gdy pokazywano przejawy jego dobroci. Co prawda, zarzucali, że to coś w stylu "zagrania pod publiczkę", ale owocom jego dobroci i dobroczynności zaprzeczyć się nie dało. Czy to podczas spotkań z politykami, kardynałami, dziećmi, małżeństwami, czy chorymi. Z jego twarzy, nawet kiedy coraz częściej gościło na niej cierpienie, zawsze emanowała wielka dobroć. Znając historię jego życia i powołania, nie ma się co temu dziwić: sam przecież wielokrotnie mówił, jak wielki wpływ na jego życie duchowe miał św. Brat Albert Chmielowski - Apostoł Krakowa. To z życia tego krakowskiego świętego zaczerpnął dewizę, by być dla ludzi "tak dobrym jak chleb, by każdy mógł podejść i zjeść cząstkę tego chleba".
W ten sposób możemy odkryć wielką prawdę: święci zawsze są tymi, którzy rodzą świętych. Przykład życia i męczeńskiej śmierci Jezusa był tym, co przyciągnęło do Jego nauczania apostołów oraz tłumy uczniów, których imion nie mamy podanych w Ewangeliach. Męczeństwo pierwszych pokoleń chrześcijan i wiara, jaką okazywali w obliczu końca ziemskiego życia, sprawiała, że poganie patrzący na ich kaźń
sami zadawali sobie pytanie: "Skąd u tych szaleńców taka siła?" Wystarczy poczytać starożytne kroniki spisane w języku greckim lub łacińskim (które na język polski przetłumaczył ks. prof. Marek Starowieyski), by się przekonać, w jak przedziwny sposób śmierć tysięcy chrześcijan do 313 r. stanowiła zarzewie nowych powołań. Poznając dzieje średniowiecznej Europy, możemy podziwiać, jak każde pokolenie świętych zostawiało po sobie owoce w postaci nowych świętych.
Największy teolog i filozof średniowiecza (a prawdopodobnie i wszechczasów), św. Tomasz z Akwinu, był uczniem św. Alberta Wielkiego - wielkiego uczonego z Kolonii. Św.
Bonawentura, teolog, kardynał i generał franciszkański był uczniem duchowym św. Franciszka z Asyżu. Co do samego Biedaczyny z Asyżu, to już za życia "przygotował" do świętości św. Klarę. Idąc dalej tym tropem, kolejny święty, Ignacy z Loyoli, twórca i pierwszy generał Towarzystwa Jezusowego (ojców jezuitów), nawrócił się w wyniku lektury "Żywotów Świętych", którą podjął po ranie, jaką otrzymał podczas obrony Pampeluny przed Francuzami. I już za swojego życia doczekał się o. Ignacy świętości swoich wychowanków: św. Franciszka Ksawerego - wielkiego misjonarza, św. Piotra Kanizego - twórcy pierwszego katechizmu i apostoła Niemiec, które obronił je (w sporej części) przed protestantyzmem, św. Alojzego Gonzagę i św. Franciszka Borgiasza, który przed wstąpieniem do zakonu był najbliższym doradcą najpotężniejszego człowieka w ówczesnej Europie, Cesarza Karola V Habsburga.
W czasach późniejszych, zdecydowanie nam bliższym niż XVI w., w którym żył Ignacy z Loyoli, podobnie się miała rzecz z nawróceniem Edyty Stein, Żydówki i jednego z najlepszych filozofów I poł. XX wieku. Edyta była ateistką, którą filozofia podprowadziła do lektury dzieł mistycznych innej wielkiej hiszpańskiej świętej - Teresy z Avila (zwanej Wielką. Jej wspomnienie obchodzimy 15 października). Po lekturze św. Teresy Wielkiej Edyta nawróciła się, wstąpiła do zakonu karmelitańskiego, gdzie wykładała siostrom duchowość i filozofię. Wraz ze swoją rodzoną siostrą, też karmelitanką, została zamordowana przez nazistów w Oświęcimiu w 1942 r. Jan Paweł II ogłosił ją świętą i jedną z patronek Europy.
Tak: tylko święci rodzą świętych - to jedna z podstawowych prawd życia duchowego. Co ciekawe, również w pamięci pokoleń wspomnienie tych, którzy czynili ludziom dobroć, pozostaje na bardzo długo. Wszyscy słyszeliśmy przecież o królu Francji Ludwiku XIV, który w dumnym zachwycie nad zreformowanym przez siebie państwem, które wyrosło na pierwszą potęgę w Europie, powiedział "Państwo to ja". Pamięć o jego chwale można podziwiać po dziś dzień w wersalskim pałacu, ale w 70 lat po jego śmierci, kiedy wybuchła rewolucja we Francji w 1789 roku, doczesne szczątki tego króla i innych władców Francji, złożone w opactwie St. Denis, zostały wyciągnięte z krypt przez rozfanatyzowany tłum, zbezczeszczone i wrzucone do Sekwany. Ten sam tłum, który profanował groby władców, nie odważył się jednak dokonać profanacji grobu św. Wincentego a Paulo - Apostoła Paryża, żyjącego w tym samym czasie co Ludwik XIV. Czemu? Ponieważ po prawie 100 latach od jego śmierci paryżanie wciąż pamiętali, że w czasie głodu ten święty rozdawał ludziom chleb na ulicach! W ten sposób po raz kolejny warto sobie przypomnieć prawdę:
podstawą świętości jest DOBROCZYNNOŚĆ!
Czy można być chrześcijaninem i nie być dobrym? Gdzie się kończy granica dobroci, jaką mam okazywać sobie (tak, tak, dla siebie mamy być także dobrzy - jeśli nie jesteś dla siebie dobry, nie będziesz dobry dla ludzi i Boga), drugiemu człowiekowi i Bogu? Czy bycie dobrym to stan normalny, czy może dodatek do mojego człowieczeństwa? Jak mogę być dobry dla ludzi, skoro nie radzę sobie z własnymi sprawami?
Pytania, pytania, pytania... a jednak odpowiedź na nie wcale nie musi być trudna. W szukaniu odpowiedzi na to, z czego wynika ludzka dobroć, pomoże nam pierwsza księga Starego Testamentu: Księga Rodzaju.
Pierwsza z ksiąg starotestamentalnych w dwóch początkowych rozdziałach ukazuje nam opis stworzenia. To, co my znamy jako 7-dniowy schemat powstania świata i człowieka, tak naprawdę stanowi poemat teologiczny, który nie ma na celu pokazania, ile czasu zajęło Bogu stworzenie rzeczywistości, ale ukazanie nam teologii stworzenia, czyli wniosków, jakie wynikają z decyzji Boga, iż uczynił On świat i człowieka. Do momentu powstania istoty ludzkiej, to co zostało przez Jahwe uczynione, określane jest na zakończenie każdego dnia jako DOBRE. Każdy dzień, z wyjątkiem wtorku, czyli trzeciego dnia (u Żydów wtorek stanowi trzeci dzień tygodnia, gdyż pierwszym jest niedziela), jest określony jako DOBRY. Wtorek jest dniem, w czasie którego Bóg dwa razy powiedział o swoim stworzeniu, że jest DOBRE (dlatego tradycyjnie myślący Żydzi, biorą śluby we wtorek, ponieważ jest to dla nich dzień "podwójnie" błogosławiony), ale dopiero kiedy uczynił człowieka, powiedział Pan, że całe stworzenie jest BARDZO DOBRE.
Czyli każde Boże stworzenie ma w sobie DOBRE, gdyż pochodzi bezpośrednio od Tego, który jest pełnią dobra.
DOBRE lub BARDZO DOBRE nie oznacza jednak jeszcze doskonałości! Jedyną istotą, która jest w pełni DOBRA jest Bóg-Stwórca, ale stworzenie ma realizować DOBRO, które zostało w nim złożone przez Jahwe. Każda istota stara się być dobra na właściwym poziomie - roślina przez swoje procesy biologiczne i chemiczne oraz piękno, zwierzę przez realizowanie instynktu, a człowiek, jako istota materialno-duchowa, ma zarządzać światem przez właściwe korzystanie z wolności i wolnej woli. Zatem Bóg niejako zdeponował w nas możliwość pogłębiania DOBRA w świecie, dodajmy, dobra wielopłaszczyznowego: biologiczno-chemicznego (dlatego np. mamy obowiązek moralny leczenia i dbania o zdrowie), psychiczno-emocjonalnego (rozwój osobowości, kultury osobistej, wiedzy i talentów, które każdy z nas ma, w końcu rozwój relacji międzyludzkich), oraz moralno-duchowego (mamy być ludźmi żyjącymi moralnie i rozwijać nasze życie wiary). Sami zatem widzimy, że DOBRO, to tak naprawdę realizowanie Bożego pierwiastka w naszym życiu. To właśnie oznacza bycie stworzonym na Jego obraz i podobieństwo, że tak jak Stwórca, jesteśmy wolni w wybieraniu DOBRA i tak jak On, możemy dzielić się DOBREM z innymi (przecież stworzenie świata i nas to nic innego ze strony Boga, jak podzielenie się z innymi istotami pełnią DOBRA, które jest w Bogu).
O tyle będziemy do Stwórcy podobni, o ile będziemy w życiu czynić DOBRO - do tego sprowadza się cała duchowość i życie chrześcijańskie. Każdy DOBRY czyn przybliża nas do podobieństwa do Niego. Każdy zły czyn czyni nas natomiast Bożą karykaturą, zaciera podobieństwo, które istnieje między nami (dlatego piekło, upadłe anioły, szatana i grzeszników w piekle, sztuka zawsze ukazywała w brzydkiej formie).
Czy ten, kto będzie Bożą karykaturą, może być w Niebie?
Właśnie dlatego Kościół ciągle przypomina o dobroczynności, ukazując nam świętych, wskazując na stosowne czasy, jak Adwent (a szczególnie Wielki Post), które mają pomóc nam w refl eksji nad naszą świętością i dobroczynnością.
Jest takie stare przysłowie w teologii: "Bóg odkupił cię bez ciebie, ale bez ciebie nie może cię zbawić". Dobroczynność zawsze musi w naszym życiu przebiegać dwutorowo.
Po pierwsze, dobroczynność dla siebie, czyli refl eksja nad tym, co DOBREGO dla mnie powinienem/powinnam czynić w moim życiu, w mojej rodzinie, środowisku pracy i wypoczynku. Czy na tych trzech płaszczyznach, o których wspominałem wyżej: biologiczno-chemicznej, psychiczno-emocjonalnej i moralno-duchowej, czynię dla siebie coś dobrego? Po drugie, dobroczynność dla innych, dzielenie się z nimi swoim czasem, talentami, sercem, majątkiem.
Nie każdego stać na bycie filantropem, ale każdy z nas może pozostawić na ziemi więcej dobra, niż w momencie, kiedy pojawiliśmy się na tym świecie!
Czyniąc DOBRO staniemy się Apostołami Jedynego, który w pełni jest DOBRY - Trójjedynego Boga. Dzięki tym, którzy realizują w życiu DOBRO w imię Boga, świat, choćby najbardziej źle nastawiony do chrześcijaństwa, zawsze stanie oniemiały. Tak było z Janem Pawłem II, Matką Teresą z Kalkuty, Ojcem Pio, Bratem Albertem, Janem Beyzymem - duszpasterzem trędowatych, Wincentym a Paulo i tysiącami innych.
Na koniec, jako podsumowanie, warto przytoczyć pewną żydowską mądrość, opartą o Pismo Święte. Nie pamiętam, czy już kiedyś o niej wspominałem, jeśli tak, to nie zaszkodzi przypomnieć. Otóż, na przykładzie historii o zagładzie Sodomy i Gomory, w której nie znalazło się nawet pięć sprawiedliwych osób, rabini żydowscy uczyli, że świat istnieje po dziś dzień tylko dlatego, że w każdym pokoleniu, jakie nastaje na ziemi, znajduje się 10 sprawiedliwych (w j. hebrajskim "cadik" - sprawiedliwy, to ten, który poprzez wierność Torze - Biblii - stara się jak najbardziej upodobnić do Jahwe), przez wzgląd na ich wierność Bogu. I dlatego świat jest miejscem, jakim jest. Ciekawe, jaki byłby świat, gdyby było w nim 100 sprawiedliwych?
Jaka byłaby Polska z 1000 sprawiedliwych?
Jaki byłby Komorów?
--------------------------
Ks. Paweł Rogalski