Pragnienie Boga
Wypłyń na głębię
- MP nr 2 (140) z 23 XII 2018 /str. 4
Kiedyś na spotkaniu młodych zorganizowanym
przez wspólnotę braci
z Taizé usłyszałem taki kanon: "Tylko
pragnienie jest światłem, tylko pragnienie
jest światłem." Pieśń o zauważonej
pustce.
Pragnienie Boga może stać się
dla człowieka początkiem wiary, niesamowitej
przygody. Tak na dobrą sprawę
to samo pragnienie, chęć przekroczenia
doczesności może być dla wielu
osób początkiem zobaczenia czegoś
więcej. Otwarcia się na drogę prowadzącą
do tego, co transcendentne. Pójść
za tym pragnieniem, by odzyskać to,
co współczesny człowiek zatracił.
Można się zapytać, dlaczego pragnienie
ma być moim światłem? Dlaczego
chęć zapełnienia pustki ma mnie kierować
ku czemuś więcej? Może dlatego,
że jeżeli nie widzę pustki w sercu,
to nie będę chciał jej zapełnić. Nie zrobię
nic, nie ruszę się z miejsca, nie zejdę
z kanapy, by wypełnić tę pustkę. A jeżeli
już podejmę działania, to chęć zasypania
tej dziury będzie mnie wiodła
i stanie się dla mnie motywacją, ową
lampą dla stóp moich i światłem na mojej
ścieżce. I tak oto mrok wewnątrz
mnie, jakiś brak i problem zacznie pełnić
we mnie funkcję światła. O jakże
cudowna to wymiana!
Człowiek pozbawiony całkowicie
pragnienia Boga, zamknie się niestety
w doczesności, dążeniu do lepszego
samochodu czy smartfona, do zrobienia
kariery, czy zapewnienia dobrych
studiów dla dzieci. Nie oznacza to,
że pustka przestanie istnieć. Tylko nad
nią zgromadzi się taka skorupa doczesności,
przez którą światło pustki się nie
przebije. Człowiek bez zauważenia tej
pustki może całkowicie zrezygnować
z odniesień do Boga i przeżycia czegoś,
co wykracza poza świat materialny,
co wymyka się cierpieniu, co wymyka
się śmierci, co nie jest zależne
od naszych osobistych walorów, sukcesów,
talentów.
Jak zatem przebić się przez wspomnianą
skorupę? Jak dopuścić do siebie
pustkę, by stała się dla mnie źródłem
światła i nawrócenia? Środki prowadzące
do tego celu są jak najbardziej
podstawowe. Pierwszym jest modlitwa,
taka jak rachunek sumienia (szczególnie
wg nauki św. o. Ignacego z Loyoli),
czy medytacyjne czytanie Pisma
Świętego (Lectio divina). Drugim jest
asceza, umiejętność samoograniczania
się, dobrowolnego podejmowania
wyrzeczenia. Jeżeli pozwolę sobie
wejść w brak, to ten brak poprowadzi
mnie do odkrycia tego, co istotne.
Do odkrycia pustki we mnie. Wydaje
się, że we współczesnych czasach, pełnych
przesytu, ten środek może być
szczególnie istotny. Pod warunkiem,
że ktoś da się dosięgnąć bólowi, trudowi
wyrzeczenia, że szybko nie zasypie
szczelin pojawiających się na skorupie.
Czyż takim zasypywaniem nie jest zjedzenie
dobrej postnej kolacji, bo przecież
odczuwam brak mięsa w piątek?
Trzecim sposobem na kruszenie skorupy
jest cierpienie. Nawet to, które
przychodzi niezależnie od nas. Nie musi
być to cierpienie fizyczne, może być
to jakaś forma samotności, czy odrzucenia.
Warto sobie zadać pytania, czy
przypadkiem Bóg nie wprowadza nas
w cierpienie, bo my sami nie potrafimy
wejść w ascezę? Proszę tego nie
traktować jako Bożego okrucieństwa,
ale jako ratunek dla człowieka, który
sam nie jest chętny dobrowolnie wejść
w pustkę. Bóg patrzy inaczej niż my.
On wie, że najważniejsze i najcenniejsze
dla ludzkiego życia jest budowanie
relacji z Nim samym. Bo tylko ta relacja
daje życie wieczne. My zaś potrafimy
nad tę relację postawić wiele innych
rzeczy. A może nie potrafimy cierpieć
i pokutować z powodu niedostatku najcenniejszego
skarbu - relacji z Bogiem?
Ktoś kto doświadczył pustki, ktoś
kto wie, jakie płynie z niej światło, chce
z pewnością budzić ją w innych ludziach.
Jak to zatem zrobić? Moim zdaniem,
należy pytać. Nie mówić wprost,
zdaniami oznajmującymi. Bo wiele
osób wie swoje. Nawet, jeżeli ta wiedza
ma niewiele wspólnego z drogą do Boga.
Warto pytać o sens życia, o szczęście,
jego trwałość, czy podstawę tejże
trwałości. Warto pytać o przyczynę
naszego istnienia i jego cel. Oczywiście,
osoba pytana może wybrać najprostszą
ucieczkę - ucieczkę w agnostycyzm,
w myślenie, że nie możemy nic o Bogu
powiedzieć. A wtedy chyba trzeba
ją z tym zostawić i modlić się o bezpośrednią
Bożą interwencję.
Ktoś jednak może powiedzieć,
że przecież wierzę w Boga. Jakiś Bóg
istnieje, coś jest nade mną. Nie muszę
Go pragnąć, On po prostu istnieje.
Tylko, że to jeszcze nie to. Współczesna
gnoza uznaje Boga, który jest
gdzieś, jest czysto duchowy. Taki Bóg
przestaje być Bogiem Wcielonym, Bogiem
osobowym. A tylko z takim mogę
mieć relację. Tylko Bóg osobowy
może mnie rozumieć, tylko taki Bóg
może mnie przeprowadzić przez życie.
Albowiem pragnienie Boga bardzo
często współcześnie kończy się na deklaracji
niezidentyfikowanej duchowości,
pozbawionej relacji do Osoby,
a więc do Bytu, który ma rozum i wolę.
Nasze ludzkie dzieje toczą się zawsze
w odniesieniu do innych osób:
współmałżonka, dzieci, rodziców, sąsiadów,
współpracowników. Nawet,
jeżeli mówimy o zrobieniu zakupów,
czy wyniesieniu śmieci zawsze dzieje
się to w kontekście konkretnych osób.
Osób, którym te zakupy służą albo którym
posłuży czystszy dom. Nawet pomnik
na cmentarzu stawia się dla upamiętnienia
konkretnej osoby, a nie idei
człowieczeństwa czy ogólnie rozumianej
śmierci.
A tymczasem w relacji do Boga mamy
przedziwną sytuację, kiedy człowiek
identyfikując jakieś pragnienie
Boga, nie próbuje szukać osoby, ale
chce zadowolić się samą ideą. I tak
to w człowieku mimo pragnienia
umiera to, co najpiękniejsze i najcenniejsze,
a więc możliwość poznania i zakochania
się w osobowym Bogu. I tak
na dobrą sprawę nie chodzi tu o deklaracje,
że ktoś nie ma czasu, bo ma tyle
spraw bieżących. Chodzi o coś znacznie
bardziej istotnego. Nie jestem człowiekiem,
bo załatwiam określoną liczbę
spraw. Jestem człowiekiem, bo potrafię
otworzyć się na to, co mnie transcenduje,
przekracza i pozwala wyjść poza
materialność. Pragnienie jest tu doskonałym
drogowskazem.
--------------------------
ks. Bartosz Skawiński