Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr141/19

Ludzie i ich domy

Trzy pokolenia rodu Malinowskich

- MP nr 1 (141) z 3 III 2019 /str. 13-14

Gościu - przestąp próg naszego domu.
Spocznij i nabierz sił do dalszej drogi.


To oczywiste, musiałam wrócić do tego domu, bo pominęliśmy kilka ważnych szczegółów z życia pana dr. Jerzego Malinowskiego. Zabrakło opowieści o Komorowie i o wielkiej pasji, jaką bez wątpienia była jego praca zawodowa. Tym razem na Klonowej zastałam zgoła inną sytuację. Córka Pana Doktora - Ewa - wyjechała do męża, do Japonii, a Panią Doktorową zmogła choroba. Zatem do rozmowy w dużym jasnym pokoju zasiedliśmy tylko we dwoje.


Post scriptum, czyli dopisek 1
Zastany Komorów

- Wspomniał Pan, że na przełomie lat pięćdziesiątych ub. wieku zaszły w Pana życiu poważne zmiany - zaczynam.
- Owszem - potwierdza pan Jerzy i po chwili dodaje - ożeniłem się, w marcu 1961 r. urodziła się Ewa, miesiąc później zmarł mój Tata. Ale ani mój brat, ani ja - dodaje z wahaniem i zdecydowanie ciszej - nie byliśmy w stanie wesprzeć Mamy w pracy na roli. Sprzedaliśmy więc ziemię i ja z Mamą kupiliśmy dom w Komorowie, bo w sprzedanej chałupie siedział jej na karku człowiek, który nabył ojcowiznę. Tak zaczęła się era Komorowa. Była wczesna, dżdżysta wiosna, gdy z Kwiatkowic błotnistą drogą od strony Helenowa wielkim ciężarowym samochodem zjechały meble. Tego dnia była silna mgła, dlatego kierowcy najpierw sprawdzili drogę, bo od pałacu do obecnego ronda przy ul. Komorowskiej były rozlewiska, zero zabudowy! Uznali, że jakoś przejadą, choć potem koła niemal po osie tonęły w błocie.
- Jaki był wtedy Komorów? - przerywam.
- Był miejscowością wypoczynkową, leśną - odpowiada, po czym pospiesznie wraca do tematu "komunikacja". - Ulice nieutwardzone, gdzieniegdzie tylko posypane żużlem. Jedyną twardą drogą była biegnąca przez środek miejscowości Szosa Komorowska (obecnie Aleja Marii Dąbrowskiej), wyłożoną trylinką. Do Pruszkowa jechało się albo Kolejową, albo Komorowską, ale podczas deszczów i roztopów także z trudem się je pokonywało. W ogóle Komorów był pełen dołów, w których zbierała się woda. Pod ulicą 3 Maja (dawniej Józefa Markowicza) płynął podziemny strumień łączący się z Utratą. W domowych piwnicach ludzie mieli wilgoć, a po opadach wręcz stała woda. Jeszcze jedno co ważne! Gdyśmy się tu sprowadzili, przy ul. Kraszewskiego był urząd Gromadzkiej Rady Narodowej. Aż do 1972 roku byliśmy samodzielni! Pamiętam, że naczelnikiem była młoda, miła i piękna kobieta, niestety jej nazwisko uciekło mi z głowy - dodaje z żalem. Mama szybko wrosła w miejscowość, a ja, albo sam, albo z całą rodziną co dwa tygodnie do niej przyjeżdżałem. W 1969 roku w końcu uznaliśmy, że przyszedł czas, by przenieść się do Komorowa i to była dobra decyzja.


Post, post scriptum, czyli dopisek 2
Komorów oswojony

- 15-letni czas pracy w Komorowie to ważny i najdłuższy okres "wiejskiego Eskulapa". Przez 11 lat byłem też kierownikiem Ośrodka. Instytucję LEKARZA RODZINNEGO zaczęto wprowadzać w Polsce dopiero w latach 80. XX w., a ja byłem nim właściwie przez całe życie. Pyta pani "czy zrobiłem specjalizację" ? Tak, z interny. Dawny Komorów nawet z przyległościami: Pęcicami, Nową Wsią i Granicą był wdzięcznym miejscem pracy. Przede wszystkim nie był rozległy i mało zaludniony. Dwóch lekarzy dawało sobie radę z powodzeniem. Oczywiście dochodziły jeszcze wizyty domowe, ale to było nic dla mojego samochodu. Oczywiście każda wizyta kończyła się herbatą i krótką pogawędką, a że lubię pożartować, po pewnym czasie znałem wszystkie domy i ludzie mnie poznali. Utkwiła mi w pamięci szczególnie jedna z pierwszych leczonych przeze mnie komorowskich pacjentek, Zofia Paszkowska, zamieszkała przy ul. Gościnnej. Sąsiadka wezwała mnie do niej wieczorem, diagnoza to krwotok z płuc. Pogotowie zawiozło ją do szpitala, gdzie leczono ją dwa miesiące. Była to osoba w podeszłym wieku, po siedemdziesiątce, samotna, bezdzietna wdowa. Opiekowali się nią jedynie sąsiedzi. Gdy wróciła po dwóch miesiącach ze szpitala, zastała dom w idealnym porządku, kwiaty podlane, nic nie zginęło. Babcia Paszkowska, bo tak ją nazywałem prywatnie, była chora na gruźlicę, której nabawiła się wywieziona po Powstaniu Warszawskim do Oświęcimia i Ravensbrück. Ponadto z powodu niewydolności krążeniowo-oddechowej nie miała siły chodzić ani do przychodni, ani do kościoła. Nawet ksiądz Kozłowski sugerował jej, aby raczej modliła się w domu. To były lata siedemdziesiąte, jeszcze bez radiowej mszy świętej. Poświęcałem babci Paszkowskiej więcej czasu, odwiedzałem ją co dwa tygodnie lub częściej, wykonując rutynowe badania, wypisując systematycznie konieczne leki ze względu na przewlekłą chorobę oraz słuchałem barwnych opowieści z jej długiego, ciekawego życia. Babcia przed wojną była w Warszawie właścicielką pracowni sukien, a po powrocie z obozu koncentracyjnego razem z mężem kupili działkę w Komorowie, gdzie wybudowali mały domek. Babcia umarła po osiemdziesiątce, w szpitalu, ale wyprowadzenie zwłok nastąpiło z Komorowa. Zapisała domek sąsiadom, którzy się nią opiekowali jak członkiem rodziny. Miała zapewnione posiłki, pranie, zakupy. Zobowiązali się zorganizować pogrzeb i zajmować się jej grobem w Pruszkowie. Z tego, co wiem, okazali się szlachetni, dotrzymali obietnicy.
Niebawem pacjenci obdarzyli mnie zaufaniem wybierając na Radnego. Piastowałem mandat dwie i pół kadencji. Był to niezły okres dla Komorowa.
Wiele dróg utwardziliśmy, wyposażyliśmy w lampy uliczne, doprowadziliśmy gaz i wodę, nie z Wisły, ale z komorowskich studni, zlokalizowanych na leśnej działce pani Jasi Olszak. Okazało się, że między Komorowem a Otrębusami jest podziemne jezioro z zasobami wartościowej wody pitnej. Za moich czasów, jako Radnego, został oddany do użytku cmentarz komorowski, na który złożyły się działki ofiarowane bezpłatnie na cel publiczny przez mieszkańców z Granicy. W sprawę otwarcia cmentarza szczególnie zaangażowani byli koledzy, radni: Józef Kwietniak, Józef Mądrzyk, Jan Poszwiński, Kazimierz Szulborski. Spacerując po naszym cmentarzu zatrzymuję się zawsze przy wielu grobach, w których spoczywają bliscy mi pacjenci, których wspominam z sympatią, modlitwą. Zapalam świeczki na opuszczonych grobach znajomych, których życie, choroby stają mi przed oczami. W kwartale od starej poczty, alei Marii Dąbrowskiej (naprzeciw szkoły), do Kotońskiego i od tyłu na przedłużeniu Mazurskiej po raz pierwszy zostało zaprojektowane CENTRUM KOMOROWA składające się z: ośrodka zdrowia, apteki, medycznego laboratorium analiz, posterunku, przedszkola, pawilonu handlowego i domu kultury. Nim doszło do realizacji, wypadły wybory. Odmówiłem kandydowania, bo zaczęły się waśnie. To były lata 1980-81, czas transformacji i Okrągłego Stołu. Dlaczego nowa Rada podjęła decyzję o sprzedaży ziemi spółdzielni mieszkaniowej? Nie wiem!
Powiem szczerze, mnie brakuje ciut miejskiego rysu naszej miejscowości, tego co przewidywało założenie miasta-ogrodu. Przedwojenne działki pod inwestycje wspólne gdzieś się "rozpłynęły". Taki starszy człowiek jak ja, już nie czynny zawodowo, chciałby mieć kontakt z ludźmi, móc gdzieś spotkać się ze znajomymi. Na szczęście znam wielu ludzi, dlatego w sklepie, na spacerze czy targowisku zawsze z kimś sobie pogadam. Komorów to naprawdę dobre miejsce na ziemi, tu mimo zmieniającego się świata dobrze się mieszka, jeszcze ciągle jest swojsko

--------------------------

Lidia Kulczyńska-Pilich



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.