Najbardziej ciągnęło mnie na chór
- MP nr 1 (141) z 3 III 2019 /str. 15-16
Paweł Filipczak
Od trzech lat Paweł Filipczak ubogaca liturgię w naszym Kościele swoim śpiewem i grą na organach. Wielu z nas zna go tylko ze słyszenia. Skromny i cichy woli pozostawać w cieniu, bo, jak sam mówi, ważniejsza od osoby organisty jest przecież muzyka, która ma prowadzić ludzi do Boga.
Skąd u Pana zainteresowanie muzyką?
To się trochę wzięło od mamy, która śpiewa w Filharmonii Narodowej. W domu było pianino, więc miałem kontakt z instrumentem. Wiem też, że wujek od strony mamy był organistą, zdaje się, że w diecezji opolskiej. Od najmłodszych lat siadałem mamie na kolanach i muzykowaliśmy, dużo śpiewaliśmy także z dziadkami. W przedszkolu brałem lekcje gry na pianinie. Potem w szkole podstawowej poszedłem do szkoły muzycznej pierwszego stopnia, następnie drugiego stopnia, więc rzeczywiście była u mnie taka smykałka do muzyki.
Byłem też ministrantem. I w kościele najbardziej mnie ciągnęło na chór. Tam organista mnie podsadzał, żebym mógł patrzeć, gdzie są piszczałki i skąd wydobywa się dźwięk. Można było dużo rzeczy pooglądać i dla takiego małego chłopaka było to niesamowicie ciekawe.
Muzyka była nieodłączną częścią Pana domu i dzieciństwa. A w szkole muzycznej uczył się Pan grać tylko na pianinie czy wybrał Pan też jakiś inny instrument?
Z reguły podstawowym instrumentem jest pianino. Do tego u mnie w pierwszej szkole muzycznej była, o dziwo, perkusja i instrumenty perkusyjne. To też mnie wtedy interesowało, choć moją miłością były i są jednak organy, i trochę z konieczności na perkusję poszedłem. Nie było klasy organów w pierwszym stopniu szkoły.
Czyli organy pociągały Pana właściwie od początku.
Tak, i jak mama zastępowała czasem organistę, to zawsze byłem na chórze. Oglądałem, jak mama ćwiczy i gra. Mama też zabierała nas - mnie i moje rodzeństwo - na koncerty do Filharmonii. To też było obcowanie z wartościową muzyką.
Gdzie była Pana parafia rodzinna?
W Raszynie - parafia św. Szczepana, całkiem niedaleko.
Ilu ma Pan braci i ile sióstr? Czy u nich też ujawniły się talenty muzyczne?
Mam dwóch braci, jednego starszego ode mnie, drugiego młodszego, i najmłodszą siostrę. Właśnie siostra była w szkole muzycznej pierwszego stopnia, uczyła się - z powodzeniem - gry na gitarze. Młodszy brat też gra z wielką pasją na gitarze. Udzielają się muzycznie we wspólnotach religijnych w parafii.
Starszy brat ładnie i czysto śpiewa, choć się do tego nie przyznaje (śmiech).
Więc u nich również jest to połączenie Kościoła i muzyki.
Jest, to prawda. Miło wspominam nasze wspólne muzykowanie czy to w domu, czy w parafii.
Co lubi Pan grać najbardziej?
Lubię klimat modlitewny, lubię grać pieśni. Jeśli organista nie lubi grać pieśni, to się to trochę kłóci, może nawet wyklucza. A z form organowych to improwizacje. I tu bardzo lubię improwizacje mojego profesora Tomasza Kalisza, chorały Bacha albo formy większe - toccaty, preludia i fugi, a na śluby utwory lżejsze, marsze organowe. Piękna jest też włoska muzyka organowa, np. Frescobaldiego.
Czy tworzy Pan własne utwory, czy tylko odtwarza?
Mieliśmy taki wymóg na egzaminie w Instytucie Szkolenia Organistów, że na pierwszym stopniu trzeba było zaprezentować swój utwór. Przygotowałem więc swoją fugę, taką improwizację na melodię "Bądź mi litościw". Tworzyłem też z przyjacielem moich rodziców, ojcem oblatem Andrzejem Madejem, misjonarzem w Turkmenistanie. On pisze poezje i poprosił mnie kiedyś, żebym do jego słów dopisał muzykę.
Te pieśni są gdzieś wykonywane?
Improwizacje i inne utwory grywam u nas w Komorowie - to bardzo ważne zadanie organisty, by poprzez odpowiednie utwory muzyki sakralnej pomagać wiernym w modlitwie, np. grając chorał przed Mszą św. Wprowadziłem także jedną swoją pieśń. Nie bardzo chcę zdradzać, która to. Niech to będzie na większą chwałę Boga, że nie twórca jest ważny, tylko utwór i cel, któremu ma służyć - tak jak w średniowieczu, kiedy autorzy pozostawali anonimowi. Utwory napisane do słów o. Andrzeja znalazły się na mojej płycie z dyplomu ukończenia uczelni Instytutu Szkolenia Organistów w Warszawie.
To była na razie jedna płyta…
Jeszcze było trochę innych. Nagrywaliśmy razem z mamą i z siostrami loretankami, mama śpiewała, a ja akompaniowałem. W poprzedniej parafii z kolei nagrałem kilka płyt ze scholą dziecięcą i z zespołem instrumentalnym.
Którą parafią jest dla Pana Komorów?
Po parafii św. Mateusza w Dawidach Bankowych drugą etatową, ale grałem też w wielu innych parafiach. Przez dłuższy czas też w Katedrze [św. Jana Chrzciciela na Starym Mieście] i w parafii [NMP Matki Kościoła] przy Domaniewskiej.
To były zastępstwa?
Najczęściej zastępstwa, które dawały mi możliwość poznania różnych instrumentów. Organy w Katedrze to świetny niemiecki instrument wielogłosowy. Granie na nim to olbrzymia przyjemność.
W jaki sposób trafił Pan do Komorowa?
Na uczelni dostałem informację, że parafia Komorów poszukuje organisty.
Jak Pan ocenia śpiew Komorowian? Czy Komorów śpiewa?
Muszę szczerze powiedzieć, że dobrze się tu pracuje, bo ludzie śpiewają. To jest dla organisty bardzo ważne. Oczywiście zdarzają się dni, kiedy jest słabiej, ale ogólnie rzecz biorąc parafia śpiewa i to jest duży plus. Należy szczególnie dbać o repertuar na Mszach z udziałem młodych rodziców i dzieci, aby poznawali repertuar mszalny i chętnie śpiewali liturgiczne pieśni.
W Komorowie rzeczywiście wierni są nauczeni śpiewać. Na pewno jest to zasługa sióstr zakonnych, które posługiwały tu przez lata jako organistki, pana Grzegorza i jego prób śpiewu, a także pana Mateusza, poprzedniego organisty. Ja też jeszcze staram się poznawać repertuar, który jest tutaj śpiewany od lat. Jestem mile zaskoczony, gdy czasem gram pieśń, która dla mnie jest mało znana, a wierni ją świetnie podchwytują. Czasami też wprowadzam nowe utwory, np. ostatnio "Kapłańskie Serce Jezusa" albo "Jezu dobry i cichy". Ludzie chętnie je śpiewają, proszą mnie o nuty. Najczęściej ćwiczę te pieśni w tygodniu przed Mszą św. i potem na Mszy są wykonywane.
Jeszcze na koniec z ciekawości zapytam o psalmy. Dlaczego zwrotki psalmu wykonuje Pan bez akompaniamentu?
Jest taka zasada, że do solowego śpiewania w trakcie liturgii się nie akompaniuje, np. kapłan wykonuje swoje śpiewy mszalne a capella. Oczywiście jeżeli organista wykonuje psalm kilka razy dziennie, to ten akompaniament może być pomocny. Mnie jednak brak akompaniamentu pomaga bardziej - lepiej skupiam się na technice śpiewu, na tekście.
A jeżeli ktoś wychodzi z gitarą i sam sobie akompaniuje? Czy to jest prawidłowe?
Nie jest, gdyż przepisy jasno określają zadania psalmisty i nie dopuszczają, aby sobie sam akompaniował przy ambonie. W takiej sytuacji poprawne jest wykonanie psalmu a capella, bez gitary, gdyż podczas liturgii każdy powinien wykonywać tylko to, co wynika z pełnionej przez niego funkcji liturgicznej. Można postawić pytanie: czy ważniejszy jest akompaniament gitarowy czy jednak poprawny, czytelny i modlitewny śpiew Słowa Bożego, który byłby zrozumiały dla wiernych? Notabene psalm powinien być wykonywany z ambony, dlatego zapraszam chętne śpiewające osoby do wykonywania psalmów zarówno w niedziele, jak i w dni powszednie. Wystarczy zgłosić się do mnie przed Mszą św.
Co Pan robi, gdy Pan nie gra? Czy w ogóle można się oderwać od muzyki i znaleźć czas na coś innego?
Tak, oczywiście. Dużą radością są dla mnie spacery z rodziną. Lubię czytać - zwłaszcza historie kryminalne i biograficzne - oraz grać w piłkę nożną, siatkówkę. Do tego jeszcze studiuję, jestem na studiach doktoranckich z teologii pastoralnej i zajmuję się muzyką sakralną.
Bardzo dziękuję za ciekawą rozmowę.
--------------------------
Wysłuchała i spisała
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak