Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr (6) 76/07

Kto idzie powoli, zajdzie daleko

- MP nr 6 (76) z 14 X 2007r. /str. 14 - 16

Specyfika tego zgromadzenia wydaje się nieporównywalna z innymi. Okres formacji złożony z pracy, nauki i posługi trwa bardzo długo. Po dwóch tzw. "mocnych" latach, z rozmaitymi próbami, które pomagają bardziej zastanowić się nad pytaniami "czy aby TAK?" i "dlaczego tak, a nie inaczej" - składa się śluby wieczyste. Tu nie ma ślubów czasowych, takich na trochę, jest "albo, albo"...


Ks. Maciej Tomaszewski - jezuita




Jestem wdzięczna, że choć Ojciec nie miał ochoty, jednak umówił się ze mną na rozmowę.
Nie o rozmowę rzecz idzie, ale o wywiad do druku, bo to, na czym mi zależało, powiedziałem w homilii i mam nadzieję, że ją wydrukujecie.

Wydrukujemy. Obiecuję, ale ponadto chcemy Ojca poznać bliżej, trochę poplotkować.
Dlatego tu jestem, chociaż plotkowania staram się wystrzegać... Zatem rozmawiajmy.

Zaczynam od banalnego pytania. Dlaczego Ojciec wybrał właśnie zgromadzenie, w którym formacja trwa aż 12 lat. Od adepta Towarzystwa Jezusowego oczekuje się nagromadzenia wielu rzadkich przymiotów: pracowitości, odwagi, męstwa...
U nas mawia się, że z innego powodu się wstępuje do zakonu, a z innego się w nim zostaje. Jeśli jednak miałbym odpowiedzieć na postawione pytanie tak od siebie, to może Panią zaskoczę, ale z zakonem jest tak, jak z zauroczeniem dziewczyną... Na początku wpada w oko powab sylwetki, ujmuje uśmiech, przyciąga spojrzenie... Charyzmaty zakonne też mają cechy zewnętrzne, które wabią. Mnie pociągało właśnie to, że wyświęcenie nie będzie takie natychmiastowe, czyli zaintrygowała mnie długa formacja...

Dziś z perspektywy człowieka bardzo dojrzałego wiem, że czas jest wartością samą w sobie, w całkiem innym wymiarze niż postrzega go człowiek młody, nadto jest "wymysłem ludzkim". Gdy miałam 20 lat - to 12 lat "ustawiania się na desce startowej" bardzo by mnie zniechęciło.
A mnie właśnie to pociągało, jak również fakt, że ten zakon ma największą ilość męczenników za wiarę. To argument, z którym po prostu nie da się polemizować. Można go tylko przyjąć... Trwanie przy wartościach zawsze robiło na mnie wielkie wrażenie. Dlatego zapewne świętym, do którego mam szczególny szacunek, jest Jan Chrzciciel. Oczywiście tę fascynację koryguje życie, codzienność, ona jest poddawana próbie dni powszednich, w zwyczajnych, "szarych" obowiązkach. Trzeci powód to uniwersalizm posług. To się przejawia w różnorodności odbiorców, jak i w tym, co proponujemy.

Zgodnie z maksymą św. Ignacego - ta praca ma przynosić nie dobre, ale lepsze owoce, tymczasem uczono mnie, przeciwko czemu zresztą buntowałam się, że lepsze jest wrogiem dobrego...
U nas to powiedzenie jest kwestionowane. Niestety ignacjańskie magis bywa opacznie rozumiane -- nie chodzi o ilość ale o jakość, i w tym znaczeniu tłumaczyć je można jako "bardziej".

Nie otrzymałam odpowiedzi, jak od strony technicznej przebiegał proces wyboru? Wziął Ojciec przewodnik po zakonach i wertował stronę po stronie: "Nie, ten nie. Ten też nie... O tak! Towarzystwo Jezusowe będzie dla mnie..." - Tak to było?
Owszem, przeglądałem historie zakonów. Przyglądałem się świętym, ale nie to było najważniejsze. Każde powołanie wymaga rozeznania - to oczywiste. Dziś jest modne mówienie o dojrzałości jako warunku do podjęcia określonej drogi. Z pewnością jakieś minimum jest potrzebne, ale pamiętajmy, że po trzech latach rekolekcji u Jezusa Apostołowie potrafili się pokłócić w Wieczerniku o to, kto jest największy... A jednak takich właśnie niedojrzałych ludzi wybrał Jezus i co więcej: nie zrezygnował z nich, nawet pomimo ich niewierności... Lepiej więc nie narzucać ludzkich, często naturalistycznych schematów na to, co ma być przede wszystkim dziełem Boga... On da sobie radę nawet z naszą niedojrzałością! Na marginesie słowo dygresji o najpopularniejszym powołaniu - do życia małżeńskiego. Otóż niepublikowane badania, z którymi zetknąłem się w Rzymie, wskazują dobitnie, że zdecydowana większość osób jest absolutnie do niego nieprzygotowana, szczególnie w sferze psychicznej, nie posiada owego minimum dojrzałości. Niestety moje pokolenie uchodzi za słabe - rozbudowana sfera intelektualna, kosztem niedorozwoju sfery emocjonalnej. To często przekłada się na nieumiejętność komunikacji międzyludzkiej, bycie zakładnikiem własnych emocji. Praca na tym odcinku wydaje mi się dzisiaj niezmiernie potrzebna. Mamy dziś do czynienia z prawdziwym nieszczęściem, które polega na zawężeniu pojęcia powołania tylko do życia konsekrowanego. W ten sposób pomija się całą refleksję nad tym, że do życia w małżeństwie również trzeba mieć powołanie, które najpierw należy rozpoznać, a następnie o nie zadbać, świadomie przygotowywać się. Nie chodzi tu jedynie o mentalność młodych, którzy stoją przed wyborem drogi życia, ale o ich rodziców, opiekunów -jakie wymagania im stawiają, jakie perspektywy i świadectwo im dają? Ciągle dominuje mentalność, według której sprawy prowadzące do małżeństwa, i jego ciągłość, to coś, co dokonuje się automatycznie, samo z siebie, trzeba co najwyżej zaliczyć kurs przedmałżeński. Życie pokazuje, że jest to wielkie uproszczenie, które niestety przynosi coraz częściej tragiczne konsekwencje. Natomiast wracając do wyboru mojej drogi życiowej powszechnie nazywanej powołaniem, cóż - muszę przyznać jestem szczęśliwcem, bo chyba od zawsze wiedziałem, kim chcę być. Owo "kim" nie oznaczało etykietki, formalnej przynależności, ale pewną treść, którą rozumiałem jako stale rozwijane możliwości do wykonywania konkretnych zadań. Gdy nadszedł czas podejmowania decyzji, wydawało się, że nieco kluczyłem, ale dziś uważam, że była to ścieżka we właściwym kierunku.



Rodzeństwo Tomaszewskich: Grzegorz, Maciej, Aleksandra i Agata






Co znaczy określenie: "od zawsze"? Po maturze, czy trochę przed nią? Co miało wpływ na tę decyzję?
Wpływ miało wiele czynników... Rodzina i nasza tradycyjna parafia, ale najbardziej mój roczny pobyt we Francji. Był silnym przeżyciem. Zaciążyło ono na mnie na tyle, że w wieku 12 lat, co prawda bardzo emocjonalnie, ale zupełnie świadomie - oceniam to po latach - chciałem iść drogą, na której teraz jestem.

Po co więc wybrał się Ojciec na olsztyńską Akademię Rolniczo-Techniczną?
Po maturze przyszły do mnie dwie myśli. Jedna - Maciek, nie zaszkodzi na razie po-studiować. Ta była dobra, czyli nie pochodziła od złego. Wybrałem Wydział Ochrony Wód i Rybactwa Śródlądowego, czyli najbliższy mojemu hobby. A o tym, czemu to miało służyć, jak widać, nie zapomniałem...

Pamięć o uległości Bogu tak często nam umyka. Jest ona fundamentem jezuitów. To jasna strona, ale otacza was też pewna aura historycznych niedomówień. Wiążą się one ze Świętą Inkwizycją, i owo imprimatur posłuszeństwu..
Tylko Bóg zna pełną prawdę o każdym. Nie ulega jednak wątpliwości, że łączenie jezuitów ze Świętą Inkwizycją jest wielkim historycznym przekłamaniem (proszę mnie właściwie zrozumieć: nie oceniam tu inkwizycji jako takiej, chodzi mi o fakt, że te instytucje stosowały odmienne metody działania). Jest to zbitka spreparowana przez innowierców kilkaset lat temu. Inkwizytorami nie byli jezuici. Proszę chociażby zauważyć, iż św. Ignacy przez 40 dni był więźniem inkwizycji. Nie jako oficer śledczy, ale jako przesłuchiwany. Przez 40 dni był pod kluczem. To zdarzenie zmieniło jego życie. To są fakty. Niestety, zgłębienie tematu przekracza ramy naszej rozmowy. Co do samej inkwizycji, to polecam książkę Vittorio Messoriego pt. Czarne karty Kościoła - w przystępny sposób demaskuje antykatolickie przesądy. Nie widzę zagrożenia dla siebie w posłuszeństwie, jeżeli jest ono motywowane miłością roztropną - jest wspaniałe. Szkodzi, gdy jest ślepe, fanatyczne. Proszę nie postrzegać nas jako stado bezmyślnych robotów, na dodatek kierowanych przez kogoś pozbawionego rozumu, moralności. Każdy z nas ma własną drogę - tyle, że we wspólnocie, po to by przynosić lepsze, coraz obfitsze owoce. Rozmawiamy z przełożonymi, prosimy o rady i wypełniamy je...

A jednak św. Ignacy powiedział, - jeśli nawet widzisz białe, a Matka Kościół powie, że to jest czarne, masz widzieć czarne...
Tak, ale proszę dobrać właściwy klucz interpretacyjny do tych słów. Jezus przecież powiedział jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Gdybyśmy brali tę naukę dosłownie, to Kościół przepełniony byłby jednookimi albo bezokimi... W katolicyzmie jest dużo, bardzo dużo miejsca na ciągłe posługiwanie się własnym rozumem.

A jednak, obstaję przy swoim, obrał Ojciec trudną drogę życia...
Nie trudniejszą od matki, która troszczy się o swoje dzieci. Wstaje w środku nocy, od pierwszego dnia ich życia, niepokoi się i wspiera aż po kres własnego. Nie trudniejszą od powołania do ojcostwa naznaczonego odpowiedzialnością za rodzinę. Każdy z nas ma trudzić się na swoim miejscu. Nie ma łatwych dróg - poza tymi, które w końcu prowadzą do rozpaczy...

No dobrze, dobrze... Wróćmy do wczorajszego dnia, do tego wielkiego święta o. Macieja. Święta, które zdarzyło się nam w takim pięknym dniu...
Oczywiście nie było to święto tylko moje, ale Parafii. To rzeczywiście nieprawdopodobne - mieć pierwszą Mszę świętą we wspomnienie tego wielkiego świętego, dla mnie niesamowite. Odczytuję to jako kolejny Palec Boży - zielone światło dla Maćka. Dlatego wtedy szczególnie kontemplowałem te słowa modlitwy: Nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła. To Bóg jakoś doprowadził mnie do tego miejsca. Reszta zależy od mojej wierności i zaufania Mu.

Zatem to był znak, pierwszy czy jeden z wielu?
To był dar, zachęta do większej współpracy z Bogiem. Bo On nie może nas zbawiać bez naszego udziału - w tym wyraża się znaczenie naszej wolnej woli. Najpiękniejszym przykładem owej współpracy jest postawa patronki naszej Parafii Matki Bożej. Przecież bez Jej cichego, ale świadomego fiat nie dokonałoby się zbawienie świata. Zamykając temat "znaków" powiem tak - ich ilość zależy od naszego wysiłku, by chcieć je dostrzegać. To zagadnienie święty Ignacy ujmuje w prostych słowach -szukać Boga i znajdować go we wszystkich rzeczach. Temu służy najważniejsza (oczywiście po Mszy świętej) nasza modlitwa - ignacjański rachunek sumienia.



o. Maciej z rodzicami - państwem Teresą i Cyrylem Tomaszewskimi


Ważne zagadnienie fundamentu formacji jezuickiej. Podstawowy instrument rozeznawania duchów dobrych i złych... Od dłuższego czasu zastanawiam się, jak zmierzyć się z tym tematem na łaniach MP.
Proszę to zrobić, bo ludzie rachunek sumienia mylą z liczeniem grzechów. Mylą z niedojrzałą "buchal-terią". Tymczasem jest to stawanie w prawdzie, oglądanie tego, jak Bóg działał w moim życiu i jak ja na to starałem się odpowiedzieć. Jak Pan Bóg działał we mnie? Co do mnie dzisiaj trafiło jako dobro? Co dało wzrost moich sił, mojej wiary? Co spowodowało, że miłość mogła się wobec mnie urzeczywistnić? Przyglądając się szczegółowo krótkiemu odcinkowi życia szukamy znaków miłości. Szukamy Boga w działaniu, w aktywnym życiu, w powołaniu, które należy rozważać znacznie szerzej. Gdzie jest mój wyznaczony cel? To ukierunkowanie możemy rozpisać w skali mikro - doby, miesiąca, roku i w skali makro - całego życia. Znaków, jakie On daje, jest wiele. Tylko trzeba wytrwale pragnąć je dostrzegać. Zachęcam do tego, co nazywamy Modlitwą miłującej uwagi, czyli ignacjańskiego rachunku sumienia - by bardziej wielbić Boga, odchodząc od zapatrzenia we własne grzechy, a dobierać się do ich przyczyn.

Dodajmy, że formacja jezuicka w znacznie szerszym spektrum wspiera ludzi duchownych i świeckich. Wyrzucani sobie, że choć w Komoro-wie wielu już nią podąża, Magazyn wprost nie poświęcił jej uwagi. Ani jednym słowem nie "zająknęliśmy się" na temat rekolekcji, które być może nie są dla wszystkich, ale dają wspaniałe owoce.
Błąd, który trzeba naprawić...

W ramach duchowych powrotów do gniazda, proszę pisać - wydrukujemy w MP.
Dziękuję, rozważę tę propozycję...

Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała, czy mocno Ojciec tęsknił za nami? Czy może twardym jezuitom nie uchodzą sentymentalne czułostki?
Czy można żyć bez wspomnień? Pewnie, że tęskniłem, mimo natłoku zajęć, świadomości łączności z bliskimi w modlitwie. Żadne najbardziej błękitne niebo nie zastąpi komorow-skiej bujnej zieleni, swojskiego klimatu od momentu wyjścia z kolejki. Stąd jestem... tu biegałem nad rzeką, po lesie, uliczkach.... Jak wysiadłem z kolejki - film przetoczył mi się przed oczyma. Tych obrazów nie wyrwę z siebie. Jestem szczęśliwy, że tak piękne miejsce noszę w sercu. Jestem przekonany, że Komorów jest wybrany przez Boga. W jednej miejscowości zgromadził wiele osób o tak licznych talentach, którym błogosławi dostatkiem. Miałem szczęście być prowadzonym przez świętego, jakim bez wątpienia był ks. kań. Tadeusz Kozłowski. Wspaniały kapłan! To wszystko buduje, wpływa na wzrastanie, na ufne noszenie głowy do góry. Wydaje mi się, że warto zacząć zbierać dokumentację na temat świętości życia ks. Tadeusza. Póki żywa jest pamięć. Sam mógłbym coś opowiedzieć o jego ogromnej życzliwości, pomocy ludziom. Był prawdziwym Polakiem i tym się narażał bezpiece.

Zatem ks. Kanonik nie stronił od polityki? Nie trzymał się na uboczu...
Poruszyła Pani temat ważny nie tylko dzisiaj. Słowo polis - oznacza miasto, społeczeństwo, ludzi. Mówienie, że Kościół miesza się w politykę jest totalnym nieporozumieniem. Jeżeli Kościół będzie poza polityką - to znaczy, że przestał być sobą. Kościół jest dla ludzi, czyli już z definicji jest jakby polityczny. Sfera moralna przecież jest najbardziej polityczna. Pamiętamy jak Jan Chrzciciel publicznie upomniał króla Heroda za cudzołóstwo (ta reprymenda w Izraelu była aktem par excellence politycznym!), a Jezus przecież z mocą pochwalił Jana. Wyznawcom Jezusa nie wolno stronić od polityki! Głoszenie Dekalogu to opowiadanie się za dobrem, za prawdą. Ksiądz Kozłowski był człowiekiem głoszącym odważnie prawdę. Dziś żyjemy w pewnym sensie sparaliżowani postkomunistycznym skrupułem nie-ingerowania w politykę - to niestety wpisało się we współczesną politycznie poprawną mentalność i paradoksalnie chyba najbardziej dotknęło tych, którzy wiele wymagają od Kościoła... Ci natomiast, którzy mają odwagę działać nazywając rzeczy po imieniu, są pod nieustannym pręgierzem tak zwanych oświeconych elit. Ksiądz Kanonik Tadeusz Kozłowski był z pewnością odporny na ten skrupuł - to Jan Chrzciciel naszej Małej Ojczyzny.

Wskazując na postać Jana Chrzciciela dał Ojciec wyraźny sygnał, że dobro wspólne nie powinno być nam obojętne, że za wartości, a prawda jest ich fundamentem, jak zajdzie konieczność, trzeba oddać życie. Tymczasem świat zmienia się w zawrotnym tempie. Nieraz odnoszę wrażenie, że tracę grunt pod nogami...
Cóż, bezpośrednie wrażenia na ogół nie oddają istoty stanu rzeczy - potrzeba refleksji i czasu, by uniknąć iluzji albo powierzchowności. Jako Kościół w Polsce mamy wiele do zaoferowania innym. Rzecz w tym, byśmy mieli tego świadomość, a do niej dochodzi się ciężką pracą, także na drodze ciągłych nawróceń. Osobiście Bogu dziękuję, za to że jestem Polakiem-katolikiem. Patrzę prosto w oczy każdemu, kto mówi na temat mojego Narodu. Pytanie jak w nowoczesny sposób tę polskość okazać? Choć ona nie należy do Trójcy Świętej, jednak etos bycia Polakiem może być wspaniałym narzędziem w naszym osobistym przebóstwieniu, w naszym stawaniu się coraz bardziej ludźmi, czyli na wzór Jezusa, i pomaganiu w tym innym. Natomiast jak grać tą kartą, to jest już pytanie pedagogiczne, kulturowe. Ks. Tadeusz Kozłowski każdą Mszę świętą kończył modlitwą ks. Piotra Skargi, jezuity, za Ojczyznę. W ten sposób tę wspólnotę odnosił do Kościoła Powszechnego nie tracąc jej specyfiki. Wiem, że wielu nie podziela tego punktu widzenia, uważając iż w dobie globalizacji nie wypada już używać na przykład pojęcia narodu. Sądzę jednak, że skoro nasza społeczność przetrwała mimo tylu nieszczęść i kataklizmów, to trzeba byłoby być ateistą, żeby nie dostrzec w tym palca Bożego. W tym sensie przeszłość do czegoś zobowiązuje i nie wolno jej lekceważyć. Wystarczy się wczytać w naszą historię, żeby się zacząć nawracać...

Bóg zapłać za wszystkie dobre słowa.
Dziękuję Pani za rozmowę.

--------------------------

Lidia Kulczyńska-Pilich



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.