|
||
Licznik odwiedzin |
Dawniej karnawał oznaczał czas zabawy, a post czas pokuty, wyciszenia i modlitwy. W dzisiejszym świecie różnice te zatarły się. W XIX wieku miasto w czasie karnawału tętniło życiem do późna w nocy. Organizowano bale publiczne, tzn. otwarte dla wszystkich, bale różnych towarzystw i cechów oraz bale filantropijne przeznaczające dochód ze sprzedanych biletów, np. "na korzyść biblioteki Wydziału Lekarskiego", "na korzyść straży ogniowej" itp. Na takich zabawach obowiązywały stroje wieczorowe, był wodzirej, kotyliony, karnety, polonez i biały mazur o świcie. Tak naprawdę było to targowisko panien. Był to ciężki czas dla rodziców mających córkę na wydaniu. Trzeba było ją zaopatrzyć w suknię skromną, w pastelowych kolorach, a jednocześnie taka, żeby zwracała na siebie uwagę. Panienkom nie wypadało nosić klejnotów ani strusich piór; mogły się stroić jedynie w perły i żywe kwiaty. Do tego jeszcze buciki, wachlarz, narzutka, rękawiczki. A wszystko razy kilka, bo przecież dziewczyna nie mogła całego karnawału przetańczyć w jednej sukni.
Jeśli w rodzinie ziemiańskiej było kilka córek, opłacało się na cały karnawał wyjechać do większego miasta i wynająć tam mieszkanie. Nad panienkami czuwała jedna matrona, która co wieczór towarzyszyła im, cała w biżuterii i jedwabiach, cierpliwie siedząc w fotelu do rana, obserwując tańczących, aby "mieć na wszystko oko". Musiały te matki i ciotki mieć żelazne zdrowie, bo przecież od czwartej po południu trzeba było "bywać" z wizytami, w teatrze, w kawiarni, trzeba było zawierać znajomości i zdobywać kolejne zaproszenia na bale. Czasem przydawało się pannie jeszcze kilka lekcji tańca lub literatury, żeby prowadzić konwersację na odpowiednim poziomie. Aby wydać córkę za mąż, nie wystarczało pokazywać ją w towarzystwie, czasem trzeba było samemu też wydać "wieczór tańcujący". Wynosiło się wtedy z salonu meble i dywany, najmowało się dodatkowo służbę do roznoszenia potraw i napojów, przygotowywało jeden pokój na garderobę dla pań i drugi na palarnię dla panów. W ostatni dzień karnawału jedzono, pito i tańczono do północy, kiedy to cichła muzyka i podawano do stołu żur i śledzie. Nie inaczej było na
wsi. Tu w karczmie też muzyka grała do ostatniej chwili. Zbierały się wszystkie kobiety i tańczyły, skacząc przy tym wysoko, żeby im len ładnie wyrósł. Raczyły się pączkami, które były słone i nadziewane słoniną.
Szczególna rola przypadała tym młodym kobietom, które w mijającym karnawale wyszły za mąż. To one stawiały starym mężatkom i tym sposobem wkupywały się do grona prawdziwych gospodyń. Niezamężne dziewczyny były wystawiane na beczkę i odbywała się licytacja - który chłopak zapłacił grajkom największy "podkoziołek", temu zagrali i mógł z nią zatańczyć. Wioskowe łobuziaki starały się pannom zaczepić na plecach tzw. "kloc" czyli jakiś śmieć, najczęściej szkielet śledzia. To była "kara" za pozostanie w stanie wolnym.
-------------------------- Irena Domańska-Kubiak | |
Copyright 2008-2019 ©
Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.
|