Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr88/09

Historie o "Historiach"

Na promocji książki Konrada Czarnockiego

- MP nr 3 (88) z 31 V 2009r. /str. 14



Alboż i to nie duractwo, że Panie w tak bogatych sukniach chodzą(...) a dworzanin jak sokół czubaty podgląda iak by uskubnąć. Ja bym radził niechby białoszyjki nasze postroiły się w dawniejsze nasze zapinania, a w sznurowaniu na zadu nosiły rozporki, a ktemu by z niemiecka pluder [1] . nie używać; byłoby warowniey i spokoyniey od dobrocholników miłosnych, nie tak by prędko skradywali lubietylnią brydnię [2] ., a dziś, choćbyś z rohatyną stał na warcie, to bisa tego nie upilnujesz.




Na początku marca Redakcja Magazynu została w mojej osobie zaproszona na promocję książki Konrada Czarnockiego "Historie o Mieleszkach", która miała miejsce w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie. W ten sposób MP objął patronat medialny nad tym wydarzeniem. Bardzo dobrze się stało, że nas tam nie zabrakło, bo spotkanie miało wręcz sensacyjny przebieg. Ale po kolei.
Książkę wydał własnym staraniem Krzysztof Czarnocki - syn autora - znany już czytelnikom MP komorowianin. Rzecz traktuje o rodzie Mieleszków, z którego po kądzieli pochodziła żona autora, a którego początki sięgają XIV wieku. Otóż porządkując bibliotekę i archiwum rodziny żony - Śliźniów w Dziewiątkowiczach, (obecna Białoruś) po spustoszeniach, jakich dokonali bolszewicy w 1920 roku, Konrad Czarnocki natrafił na dokumenty (w większości sądowe) dotyczące pierwszych właścicieli Dziewiątkowicz - Mieleszków. Pierwszych, bo ziemie te zostały im nadane już w XIV wieku przez Wielkich Kniaziów Litewskich. Na ich podstawie spisał te Historie, bo jak sam powiada: "bez pretensji do traktowania tych notat jako monografii".
Konrad Czarnocki swoje Notaty pisał wiosną 1939 roku w przeddzień wojennej zawieruchy. Syn Krzysztof pamięta jak dziś dzień 17 września 1939 roku, kiedy to cała rodzina w pośpiechu, nie ukończywszy obiadu, porzuciła dwór i uciekła w kierunku Polski. Nikt tam nie łudził się, że bolszewicy będą lepsi niż hitlerowcy. W takich dramatycznych sytuacjach zabiera się najpotrzebniejsze i najbardziej wartościowe rzeczy. Konrad Czarnocki do takich musiał więc zaliczyć swoje zapiski. Po poprzednich odwiedzinach Armii Czerwonej nie miał złudzeń, że biblioteka się zachowa. I rzeczywiście. Kiedy Krzysztof Czarnocki w latach 90-tych odwiedził Dziewiątkowicze, widok, jaki ujrzał, wprawił go w podziw. Po średniowiecznym zamku o półtorametrowych ścianach nie został kamień na kamieniu, teren wyrównany, trudno by się domyśleć, że tu kiedyś był piękny majątek. Myślę, że ten widok dodatkowo zmotywował go do wydania zapisków ojca, aby uchronić od zapomnienia historię jednego ze starszych rodów kresowych.



Dumą Mieleszków było wystąpienie Iwana na Sejmie w 1589 r. Mowa Mieleszki choć "na bieg spraw wewnętrznych nie wpłynęła, sukces jednak miała niepowszedni, na co wskazują współczesne odpisy, gęsto pomiędzy szlachtą kursujące. Jej rubaszna swada, prostota i szczerość musiała istotnie panów posłów bawić(...)" Tekst oryginalny po białorusku przytacza autor. Mowę po polsku zamieszcza w swoim " Zbiorze pamiętników historycznych" Julian Ursyn Niemcewicz. Tę właśnie wersję odczytał podczas wieczoru z iście sarmacką werwą aktor Krzysztof Wakuliński, jej fragment otwiera też ten tekst.
Cała książka jest napisana żywym językiem i mimo, że zawiera dużo detali historycznych, to czyta się ją z przyjemnością. Wyłania się z niej obraz Mieleszków z krwi i kości, chętnych do bitki i do wypitki, sentymentalnych i dumnych, ale w sumie dość zgodnych.
Cóż byśmy o skromnym Artemie wiedzieli, gdyby nie tych kilka wesołych zawiertuszek? Nic, a tak: Wraca sobie Artem nocą ze Słonima, w marcu 1565 roku, w kompaniji służby, szumno, strojno, zbrojno, napici i weseli. Mijają Dereweńczyce, królewską wieś, do starostwa Słonimskiego należącą. Zajeżdżają do Paczuty, co żonkę ładną miał. O tak, pogadać, pośmiać się, skubnąć... Paczuty miało w domu nie być, pojechał z listami(...). Tymczasem jest w domu, wrócił, bo się do młodej żony spieszył. Żeby nie ten "med i wino herołoie", co go u Rozmusa wypili, to może skończyłaby się ta nocna wizyta na wzajemnych komplementach. Ale Paczutowa przy mężu nie tylko się nieprzystępną okazywała, ale nawet "z gębą". Poszturgał ją trochę zirytowany Artem, a samego Paczutę "za borodu rwał"(...).



Mimo iż ród rozrósł się znacznie, Mieleszkowie dbali, aby ziemię dziewiątkowiczą zawsze zostawić w rękach sukcesorów rodu. I dopiero, gdy męska gałąź wymarła, a rodziły się córki, moc i dobrobyt rodu słabnie, a majątek ratuje Aleksander Ślizień, wykupując ziemie od zamężnych Mieleszkówien albo ich potomstwa. Pięknym uzupełnieniem "Historii" są zamieszczone w książce reprodukcje akwareli i rysunków Konrada Czarnockiego przedstawiających urodę i romantyczny klimat Dziewiątkowicz. Tylko one i kilka fotografii mogą dziś zaświadczyć o świetności rodu. Tyle o samej książce, wróćmy jeszcze do pamiętnego spotkania w Muzeum Literatury.
Po powitaniu gości przez gospodarza wieczoru prof. Janusza Odrowąż- Pieniążka i kilku słowach wydawcy, głos zabrał profesor IH PAN Andrzej Rachuba, który ze swadą opowiadał o Wielkim Księstwie Litewskim, rodach polsko-litewskich i ich burzliwych losach. Stwierdził też kategorycznie, że wspomniana u Niemcewicza "Mowa Mieleszki" nigdy faktycznie nie miała miejsca, a jej obecność w dokumentach i popularność wśród szlachty były dziełem zmyślnej mistyfikacji lub dowcipu Mieleszków. Mam nadzieję, że profesor wiedział, co mówi, bo Iwan płazem by takiej zniewagi nie puścił. I druga niespodzianka, która wypłynęła podczas opowiadania profesora. Otóż przeświadczenie Czarnockich, o tym że archiwa rodzinne zginęły bezpowrotnie, nie jest prawdziwe. Okazało się, że nie wiadomo czemu, zachowały się one w doskonałym stanie i do dziś są przechowywane w bibliotece w Grodnie. Przecież cały majątek zniszczono, a mimo to archiwa ocalały. Profesor Rachuba natknął się na nie w latach 70-tych, kiedy zbierał materiały do jednej ze swoich prac. Pan Krzysztof Czarnocki opowiadał mi kiedyś, jak podczas swojej praktyki tuż po wojnie uratował ogromne archiwum niemieckiego rodu. Jako inżynier rolnictwa został wysłany na Ziemie Odzyskane, aby wdrażać tam nowoczesne metody uprawy roli, a przede wszystkim zagospodarować przejęte ziemie. Przyszło mu w udziale kwaterować razem z oddziałem Armii Czerwonej w jednym zamku. Kiedy spostrzegł, że bratnia armia używa dokumentów wroga jako podpałki do kominka, natychmiast zarządził zebranie, spakowanie i zabezpieczenie dokumentów. W ten sposób wysłał cały wagon niemieckich archiwaliów do Wrocławia, gdzie do dziś służą historykom. Być może i do Dziewiątkowicz trafił światły człowiek, który zatroszczył się o bibliotekę Mieleszków i Śliźniów. Doprawdy, nieodgadnione są wyroki Opatrzności.

--------------------------

Lech Skupiński



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.