Niech zstąpi Duch Twój...
Wspomnienie I
- MP nr 4 (89) z 28 VII 2009r. /str. 8
Długo się do tego dnia przygotowywałem, wraz z całą wspólnotą oazową w parafii w Podkowie Leśnej. Byłem świadom doniosłości czekającego nas wydarzenia, ale nurtowało mnie pytanie, jak to będzie, co ON NAM powie i oczywiście, jak ONI na to zareagują.
Pomimo całego swojego zaangażowania duchowego, pytania o relacje MY i ONI ekscytowały mnie bardzo.
Wszystko zaczęło się dla mnie tak naprawdę już dzień wcześniej, gdy tuż przed wyjściem na mszę przygotowującą naszą wspólnotę oazową do spotkania z papieżem, dowiedziałem się, że zostanę przyjęty na studia bez egzaminów. Takie Coś zdarza się raz w życiu i to na wstępie do wizyty Papieża! Wręcz namacalnie poczułem obecność Boga obok mnie, jego ojcowską opiekę i z tym większą radością oczekiwałem na to, co się wydarzy.
Stanąłem wraz z tysiącami innych tu na tym, placu. Odczuwałem wrażenie narastającego tłumu ludzi, zjednoczonych i tak samo czekających.
Otaczał nas i doskwierał czerwcowy upał. Kilkanaście godzin pod prażącym słońcem, to próba zarówno dla ciała, jak i ducha. To też dobry czas na spontaniczne zawiązanie wspólnoty.
Jednoczą nas na początku nieśmiałe próby wspólnej modlitwy i śpiewów.
Rodzi się spontaniczna wzajemna pomoc.
Dzielimy się wodą i jedzeniem, zmieniamy pod skrawkami cienia (pamiętam mojego przyjaciela dźwigającego wielki brzozowy krzyż).
Wszystko zaczyna się gdzieś daleko od pomnika Nieznanego Żołnierza.
Burza oklasków przesuwa się po placu i zbliża wraz z NIM do nas. Rozpoczyna się Msza Święta i Homilia. Najpierw zdania po dwa, trzy i pierwsze nieśmiałe spontaniczne oklaski (różna reakcja, starsi zwracają nam uwagę, że to przecież msza święta i nie wypada).
Potem już nie zdania, lecz słowa, dwa, a czasem jedno - brawa, śpiewy. A ON czekał, aż damy upust swoim uczuciom.
Pamiętam ten moment, gdy padają słowa: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi".
Owacja, najpierw bezładna, poszczególnych części placu, przeradzająca się we wszechogarniający chóralny potężny śpiew "My chcemy Boga" (na całe gardło, ile w piersi tchu) i długo gasnące echo. Tego, co wtedy czułem, po prostu nie można zapomnieć, to stoi ciągle przed oczami i po wielekroć wraca we wspomnieniach. O tym opowiadałem nie raz swoim dzieciom i ludziom z innych krajów pytających o fenomen polskiej wiary. Nie widziałem ani słupa ognia, ani obłoku, ale to wtedy całym sobą poczułem jego obecność i widziałem, że to samo czują wszyscy stojący wokoło mnie.
Nagle zniknęły podziały, przestaliśmy rozróżniać MY i ONI. Po raz pierwszy w tym właśnie momencie byliśmy razem, zjednoczeni z mocy ducha i co chyba najważniejsze, w pełni świadomi tego faktu.
Dalej było czuwanie u Wizytek, msza dla młodzieży pod Św. Anną i radosny powrót do domu do normalnego życia. A także następnych trzydziestu lat zwykłego życia. Wiele jest takich momentów, które określamy, jako znaczące w życiu. Te kilka godzin na tym placu na pewno należy do TYCH najważniejszych, zmieniających moje koleje życia poprzez doznaną łaskę, która zlana z doznanymi łaskami wszystkich, którzy spotkali GO na swej drodze, zmieniła i nadal zmienia oblicze ziemi. Tej Ziemi.
Dwa dni później spotkałem przyjaciela, który w niczym nie brał udziału.
Patrząc na mnie i słuchając tego, co mówię, powiedział:
"Jesteś inny, tak jak by się coś zmieniło".
Odpowiedziałem mu, że nie coś, ale wszystko i już nic nie jest tym, czym było trzy dni wcześniej i już nie będzie takie samo.
--------------------------
Władysław Baksza
Niech zstąpi Duch Twój...
Wspomnienie II
- MP nr 4 (89) z 28 VII 2009r. /str. 8
Początek czerwca tamtego pamiętnego 1979 roku w niczym nie przypominał tegorocznego zimnego i deszczowego czerwca. Upalne dni początku lata podgrzewała dodatkowo atmosfera oczekiwania na przyjazd Ojca Świętego do Polski. Mieszkałam wówczas w Bydgoszczy i zaledwie trzy miesiące wcześniej skończyłam 18 lat.
W dniu 2 czerwca jak w każdą sobotę, szykowałam się do szkoły, bo w tamtych czasach uczniowie nie mieli wolnych sobót. Za dwie, trzy godziny na lotnisku w Warszawie miał wylądować niecodzienny Gość. W naszej klasie był akurat telewizor i poprosiliśmy nauczycielkę, aby pozwoliła nam obejrzeć transmisję z powitania Papieża. Swoją prośbą wprawiliśmy ją w duże zakłopotanie, bo chociaż z pewnością sama też
chciała obejrzeć tę transmisję, to oficjalnie miała na pewno inne wytyczne.
Dziś nie jestem pewna czy prośba nasza została spełniona, czy nie. Doskonale pamiętam natomiast, jak już
później, z całą rodziną w skupieniu i z zapartym tchem oglądaliśmy transmisję z Mszy na placu Zwycięstwa.
Zanim na zakończenie homilii padły słynne słowa: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi, usłyszeliśmy inne bardzo ważne, a może najważniejsze zdanie: Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. Kontynuując tę myśl papież mówił dalej, że bez Chrystusa nie można też zrozumieć dziejów Polski i nie można Go z tych dziejów wykluczyć. Właśnie to chyba po tych słowach rozbrzmiały pierwsze gromkie oklaski, które były jakby wyrazem woli Narodu, który chciał całemu, zwłaszcza temu komunistycznemu, światu powiedzieć, że stoi i zawsze będzie stał przy Chrystusie. A dziś
myślę, że jako naród zbyt często zapominamy o tych słowach, albo może trzeba je częściej przypominać.
Następnego dnia Ojciec Święty odwiedził Gniezno, pierwszą stolicę Polski.
Tam też na historycznym wzgórzu Lecha odbyło się spotkanie z młodzieżą, w którym miałam szczęście uczestniczyć.
Do Gniezna wraz z grupą znajomych przybyłam pociągiem bardzo wczesnym rankiem. Już od pierwszego momentu towarzyszyła nam niezwykła i odświętna atmosfera.
Miasto było pięknie udekorowane i bardzo dobrze przygotowane organizacyjnie na przyjazd pielgrzymów.
Sprowadzono ze Szwecji nawet specjalne kontenery z przenośnymi toaletami, co na tamte czasy było prawdziwym fenomenem.
Specjalnie podstawionymi autobusami udaliśmy się najpierw na błonia w Gębarzewie, gdzie miał wylądować
Papież. Mimo wczesnej godziny, było już bardzo ciepło, a słońce coraz intensywniej przygrzewało.
Z minuty na minutę przybywało coraz więcej ludzi. Chociaż już wtedy miałam pełną świadomość roli wiary i znaczenia Kościoła w naszej ojczyźnie, to widząc te rzesze ludzi, którzy przybywali na spotkanie z Janem Pawłem II, mogłam naocznie przekonać się o jej rzeczywistej sile i żywotności.
Oczekiwanie na przylot Ojca Świętego wypełniała modlitwa i wspólny śpiew, a potem, bodajże o godz.
10.00, a może wcześniej, rozpoczęła się Msza św. Około południa wylądował Papież i wygłosił przemówienie do wiernych. Niestety, pamiętam tylko, że nawiązywał do źródeł naszego chrześcijaństwa, do św. Wojciecha.
Potem wśród rozentuzjazmowanego tłumu objeżdżał odkrytym samochodem poszczególne sektory, a następnie udał się do Gniezna, gdzie w Katedrze miał odprawić Mszę św.
My także wyruszyliśmy do Gniezna na spotkanie, które było głównym celem naszego przyjazdu do pierwszej stolicy Polski. W kurzu i upale przemierzaliśmy blisko 10 km do centrum miasta. I mimo, że już od wielu godzin byliśmy na nogach, nikt nie narzekał na zmęczenie. Liczyło się jedynie to, że za parę godzin spotkamy się z Ojcem Świętym. Między sobą nie rozmawialiśmy o tym, co do nas powie, ani co chcielibyśmy usłyszeć, ale każdy z nas z pewnością zastanawiał się nad tym.
Spotkanie rozpoczęło się o godz.
17.00. Pojawienie się Ojca św. wywołało ogromny entuzjazm. Papież mówił o roli kultury w dziejach narodu, przypominał nam o chrześcijańskich korzeniach kultury polskiej, o tym, że dzięki tej kulturze przetrwaliśmy jako naród najcięższe chwile. Oczywiście dziś dokładnie nie pamiętam wszystkiego, co wtedy powiedział, ale pamiętam, że te słowa były jakoś niezwykle budujące i że to pozwoliło mi poczuć większą dumę z bycia Polką. Po tym oficjalnym przemówieniu nastąpiła część mniej oficjalna, kiedy to Ojciec św. wraz z Prymasem Tysiąclecia pojawił się na balkonie Pałacu Prymasowskiego i podjął z nami niezwykle bezpośredni dialog. Były też żarty i wspólny śpiew. Wtedy taka bezpośredniość była czymś zupełnie niesamowitym, czymś, czego trudno było się spodziewać. Nawet zwykle bardzo dostojny i pełen powagi Prymas Wyszyński też poddał się tej niecodziennej atmosferze. Nie chcieliśmy rozstawać się z Ojcem Św., a On z nami. Na zakończenie z wielkim wzruszeniem odśpiewaliśmy Apel Jasnogórski. Kiedy opuszczaliśmy Wzgórze Lecha, był już zmierzch. Czekała nas jeszcze podróż do Bydgoszczy.
Cała ta nasza wyprawa na spotkanie z Janem Pawłem II trwała prawie 24 godziny.
W środku nocy wróciłam do domu, a następnego dnia trzeba było iść do szkoły. Nie było taryfy ulgowej.
Ogromnie zmęczona, ale wzbogacona duchowo powędrowałam więc na lekcje.
--------------------------
Małgorzata Goławska