Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr82/08

Majka

wspomnienie Lidii Kulczyńskiej-Pilich o Marii Krassowskiej

nr 4 (82) z 22 VI 2008r. /str. 27-29

Komorowski kościół jest tak mały, że każdy z nas "dotyka" choćby wzrokiem jego szczegółów. Zresztą nie ma ich zbyt dużo, jest wręcz "ascetyczny", co należy zapisać po stronie jego zalet. Jedyną "ozdobą" maleńkiej okrągłej nawy głównej są dwie, białe, marmurowe tablice.

po lewej: Awers karteczki - projekt tablicy wykonany ręką ojca Majki - Mariana Krassowskiego po prawej: Rewers projektu

Ich "samotność" sprawia, iż trudno je ominąć, co dodaje im jeszcze większego ZNACZENIA. Wyryto na nich 8 (na trzeciej bocznej dziewiąte) imion komorowian, którzy 60 lat temu "ryzykowali" życiem w imię odkupienia wolności ukochanej Ojczyzny. Tylko jedno należy do kobiety, a właściwie młodej dziewczyny - Marii "Majki" Krassowskiej.
Czego się dowiadujemy czytając epitafium?
Niewiele! Że była sanitariuszką. Że zginęła pierwszego dnia Powstania... i że miała 16 lat.
Czy nie jest naszym obowiązkiem wiedzieć więcej? Znać bliżej ludzi chadzających niegdyś naszymi ulicami? Mieszkających w domach zasiedlonych dziś przez nas?
Wiedzieć, choćby po to, żeby, gdy klękamy do osobistej modlitwy w cieniu owych tablic, zanieść za nich dziękczynną modlitwę...
Jacy byli?
Oto z wypiekami na twarzy czytam "Zwierzenia" Majki. Pisane od 8 lipca 1942 roku do 30 stycznia 1944. Z czterech szkolnych kratkowanych brulionów (dokładnie 445 stron), wyłania się dziewczynka o bardzo ciekawej osobowości i nad wyraz dojrzała. Oczywiście pochłania ją to, co dla 14-latki najważniejsze - budzące się emocje i tęsknota za wielkim uczuciem, ale wyłania się także przesiąknięta na wskroś PATRIOTYZMEM młoda Polka. Z pożółkłych kartek wręcz fizycznie czuje się pragnienie MIŁOŚCI. Jest o tyle zrozumiałe, bo Majka cztery lata wcześniej straciła matkę - Julię z Mierczyńskich Krassowską (ur. 2 II 1898 - zm. 10 VIII 1938 r.) i odtąd, aż po kres krótkiego życia, postać matki będzie nie tylko przedmiotem jej tęsknot, ale również niedościgłym wzorem. Zresztą w rzeczy samej była ona również osobą bohaterską i nieprzeciętną.



Oryginalna Honorowa Oznaka "Orlęta"
Julii Mierczyńskiej
Dyplom Julii Mierczyńskiej zaświadczający przyznanie jej Odznaki Honorowej "Orlęta" za udział w obronie Lwowa


Młoda warszawianka, Julia Mierczyńska, w 1918 roku śpieszy z pomocą do obrony Lwowa. Za swe bohaterstwo otrzymuje Odznakę Honorową "Orlęta". Była też bardzo zaangażowanym politycznie urzędnikiem odradzającego się państwa. Gdy w 1932 roku z 3-letnią Marysią osiądzie w Komorowie, z miejsca zaczyna działać na bardzo wielu polach - towarzyskim, oświatowym i kulturalnym. Razem z mężem - Marianem Krassowskim pracuje na rzecz rozkwitu Komorowa - Miasta Ogrodu.


Brwinów - 22 V 1929 r. - roczna Majka na rękach Matki Komorów, rok 1936. Ochronka p. Julii Krassowskiej, prowadzona w ramach działalności Stowarzyszenia Kulturalnego "Ogniwo"
Maria Krassowska - zdjęcie utrwalające jej I Komunię Świętą Obrazek - pamiątka I Komunii Świętej Marii Krassowskiej


- Majka po matce odziedziczyła wszystkie pozytywne cechy- twierdzi młodsza o ponad 6 lat siostra, Irena Krassowska.- Odziedziczyła jej odwagę, zapał do działania i emocjonalność. A niemal świadomie odrzucała pragmatyzm i porywczy charakter ojca. Myślę, że ojciec był tego świadomy, bo nierzadko dochodziło do uzasadnionych buntów Majki. Była moją jedyną, ukochaną siostrą, której z kolei ja starałam się dorównać. Mimo upływu lat nie potrafię pogodzić się z jej stratą. - snuje wspomnienia podświadomie ściszając głos charakteryzujący osobę zdecydowaną, twardą... W kąciku jej oka dostrzegam "rosę", której chce się pozbyć niezgrabnym ruchem ręki spod dwu par okularów nałożonych na siebie jedna para na drugą. Po chwili mówi dalej, jakby odpowiadając na moje w myślach postawione pytanie:
- Nie jestem sentymentalna. Nigdy nią nie byłam. Chyba nawet należę do osób oschłych, bo jeszcze wcześniej od Majki straciłam matkę. Między nami, siostrami, nigdy nie gościła czułostkowość, a jednak tego dnia, kiedy Majka szła do Powstania, podbiegłam do furtki i długo za nią patrzyłam. Patrzyłam, aż zniknęła w lasku rosnącym tam, gdzie później stanęła kaplica. Machałam jej na pożegnanie, choć do tej pory nigdy tego nie robiłam. Czy moja podświadomość wcześniej ode mnie wiedziała, że widzę ją ostatni raz?


Oryginalna lilijka harcerska Majki

Okupacyjna legitymacja Majki


Strona zewnętrzna legitymacji
z omyłkowo wpisaną datą urodzenia "Majki". Maria Krassowska ur. się
14 maja 1928 roku


Powstanie upadło, a ojciec Majki z młodszą córką Ireną długo, bo niemal do końca stycznia 1945 roku, nie wiedzieli co się stało... Dlaczego ich piwnooka nie wraca do domu? Wreszcie ktoś się odważył, przyszedł i powiedział, że biegła na ratunek postrzelonemu żołnierzowi Armii Krajowej... Na uwagi, by się powstrzymała, bo niebezpiecznie, bo kule niemieckie świszczą nad głowami - powiedziała: Przecież do mnie nie strzelą, jestem sanitariuszką, chroni mnie Czerwony Krzyż. Nie uchronił. Została trafiona kulą w brzuch. Umierała świadomie, kilka godzin, w piwnicy. Strzały padały gęsto z budynku, gdzie na rogu Chmielnej i Wielkiej mieścił się niemiecki hotel "Astoria". Na pół roku przytuliła ją ziemia podwórka, które kilka lat później wchłonął pod siebie Pałac Kultury i Nauki - dar narodu radzieckiego dla Warszawy. Po ekshumacji doczesne szczątki młodziutkiej sanitariuszki złożono w rodzinnym grobie na Powązkach.
Więcej o Majce w Magazynie nie napiszę, ale obiecuję o niej książkę, z obfitą i ciekawą dokumentacją. Dziś polecam tylko jeden tekst Marii Krassowskiej, która, gdyby przeżyła, zapewne zostałaby pisarką, bo niczym Nikifor do rysowania - ona miała "ciąg" do ubierania myśli w słowa, a słów w zdania. Pisała Listy do siebie, które wolno jej było otwierać dopiero po roku. Zmyślonymi opowiastkami obdarowywała mieszkającą vis a vis przyjaciółkę - Ewę Łozińską. Pisała powieść, o czym wspomina w pamiętniku... Pisała, arcyciekawe, "Zwierzenia".
Widzę w nich tamten Komorów, tamtych ludzi i tamte smutne okrutne dni.
Wreszcie - jak żywą - widzę samą Majkę i rozmawiam z jej duchem...


Majka Krassowska
Rok 1943, Majka Krassowska w charakterystycznym berecie panien z gimnazjum Wandy Szachtmajer na Ochocie w Warszawie



Jesień 1943 roku
Pensja Szachtmajerowej. W czasie okupacji prowadzona przez siostry Poselt jako szkoła zawodowa. Tekst, będący wypracowaniem Majki z języka polskiego, na wieść o jej śmierci obiegł całą prasę podziemną.

Jutro wzejdzie słońce.....
Za oknem szara jesienna mgła... Smutno... Z klonu spadają ostatnie, złoto-brunatne liście, opadają wolno na ziemię wirując smętnie w powietrzu. Podparłam głowę na ręku i patrzę w beznadziejny szary świat za oknem... Jest mi źle... czegoś mi brak, sama nie wiem czego... wszędzie szaro, szaro ... i na dworze i w pokoju i w mej duszy... Dokąd to będzie trwało, myślę leniwie ... stopniowo szarzyzna będzie pokrywała wszystko dookoła, całą ziemię, wszystkich ludzi... Nigdzie jaśniejszego promyka, nigdzie pasemka najmniejszej choćby radości... Kh, czy warto w ogóle żyć... Pochylam niżej głowę... drzewa za szybą takie nieciekawe... Nagle ciszę przerywa głos dzwonka...
Dźwięczy ostro, rozkazująco... Wszystko nagle się ożywia... przenikliwy dźwięk jak lśniące ostrze brzytwy przecina ciemny mrok panujący w pokoju. Dociera aż do samej duszy i jasno, stanowczo rozgarnia panoszące się tam szare myśli. Zrywam się z dziwną radością! Już świat nie wydaje się taki szary... Jest mi zupełnie obojętne, czy za drzwiami stoi ktoś bliski, czy jakiś handlarz lub żebrak. Cieszę się, że znalazło się coś, co przerwało tę ciszę, rozproszyło szarzyznę dookoła. Dzwonek odzywa się niecierpliwie po raz drugi i trzeci... Za drzwiami stoi niespodzianka. Niespodzianka ma na głowie granatowy beret i śmiejące się oczy! Baśka!
- Skąd się tu wzięłaś?
Za chwilę idziemy razem po mokrych chodnikach. Mży drobny kapuśniaczek. Rozmawiamy o dawnych dobrych czasach. Wspominamy lato wspólnie spędzone w Tomaszowie... co chwila jednak wesołą rozmowę przerywają chwile smutnej zadumy, gdy pytamy o tego lub owego, a Baśka odpowiada smutno: rozstrzelany, wzięty, aresztowany...
Na parkanie siedzi para skulonych wróbelków. Wtuliły dzióbki w puch i ćwierkają żałośnie... Zdaje mi się, że słyszę w ich głosach pytanie: "Kiedy będzie słońce? Kiedy będzie słońce?"
Zapada wczesny zmierzch. Wracam do domu. Zawiał ostry jesienny wiatr... zaszeleścił w koronach drzew i sypnął w oczy garstkę liści... Zimno... wciskam ręce w kieszenie palta i przyspieszam kroku. Znów ogarnia mię przygnębienie, już nie ten beznadziejny, nieuzasadniony smutek płynący z jesiennego powietrza, tylko rozsądne, zwykłe, ponure przygnębienie. W uszach dźwięczy mi pytanie: "kiedy będzie słońce?"
Widzę wszystkie żyjące istoty pytające. Słyszę je w smętnym krakaniu wrony na dachu, w miauczeniu biednego kotka - przybłędy. Zdaje mi się, że to jedno pytanie wypływa spod ziemi, rozlega się ze wszystkich stron. Wołane wszystkimi głosami, we wszystkich językach. Przed oczyma mej wyobraźni stają tłumy nędzarzy wyciągających rozpaczliwie ręce ku niebu i pytających błagalnymi głosami: "Kiedy będzie słońce."
____
A ogromne wspaniałe słońce, schowane za czarnoołowiane jesienne chmurzyska, czeka niecierpliwie na chwilę, kiedy będzie mogło wzejść jaśniejące, promieniste w swej chwale, kiedy będzie mogło ciepłymi kojącymi promieniami zaleczyć świeże rany, ogrzać zdrętwiałe członki, pokrzepić wyczerpane serca. Tym gorętsze, że tak dawno wyczekiwane... Tym cudniejsze, że nowo odrodzone...


--------------------------

Lidia Kulczyńska-Pilich



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.