Bardzo wysoki i pełen humoru...
nr 8 (78) z 24 XII 2007r. /str. 38
Pod każdym względem wyjątkowy nasz pan od WF-u
- Krzysztof Dryja
Wiemy, że jest Pan szanowany i lubiany wśród młodzieży. Czy autorytet, jaki zbudował Pan będąc jednym z najlepszych koszykarzy w Polsce, pomaga panu w pracy nauczycielskiej?
Po pierwsze bardzo się cieszę, że jestem rozpoznawany i lubiany przez uczniów. Jest to dla mnie bardzo miłe. Autorytet buduje się latami. Ja jestem w tej szkole ponad rok. Z uczniami pracuje mi się bardzo dobrze. Teraz mam do czynienia z o wiele młodszymi ludźmi niż podczas swojej kariery sportowej. Mogę przekazać wiele rzeczy, których sam się nauczyłem będąc zawodnikiem, a które w jakiś sposób utkwiły mi w pamięci. Cóż więcej? Chciałbym tylko przez moją osobę zachęcić młodzież do uprawiania sportu.
Ile ma Pan wzrostu? Czy z tego powodu miał Pan jakieś śmieszne przygody?
Mój wzrost jest ogólnie fajny i śmieszny, bo przy normalnych ludziach wyglądam jak wielkolud, bo mam 2 m i 8 cm. Zawsze bytem wysoki, zawsze górowałem nad wszystkimi i przez mój wzrost zostałem zauważony, co sprawiło, że zacząłem grać w koszykówką i nie mam z tego powodu kompleksu, a wręcz jestem dumny.
Czym różni się praca szkoleniowca od bycia zawodnikiem?
To bardzo wielka różnica. Tak, jakby się stało po dwóch stronach barykady. Nauczyciel musi swoich uczniów, zawodników, wytrenować, zachęcić do uprawiania sportu. Trzeba nawiązać taki specjalny kontakt z uczniami. W koszykówce wyczynowej jest to na innym poziomie. Tam dochodzi jeszcze presja wywołana przez kibiców, przez ranking meczu, pieniądze itd... A zawodnik przychodzi na trening jak do pracy. Musi z siebie dać nie sto, tylko sto dziesięć procent. Jest potem wynagrodzony za swoje podejście do tego co i jak robi. A czasem może się zdarzyć tak, że trener jest nielubiany przez swoich zawodników, nie pasuje im sposób prowadzenia zajęć... Różnie to bywa. Nie powinno się jednak tego pokazywać na boisku, tylko wszystko wyjaśniać w cztery oczy, szczególnie w pracach zespołowych, by tego nie widzieli inni. By panowała dobra atmosfera.
Czy od najmłodszych lat marzył Pan by zostać koszykarzem?
Nie... Nie marzyłem, by grać w koszykówkę. Wręcz w kosza zacząłem grać dosyć późno, bo dopiero w wieku 16 lat. Na początku uprawiałem lekkoatletykę. Skakałem wzwyż. Przez mój wzrost zostałem zauważony przez trenerów z Legii Warszawa i to oni wciągnęli mnie w tę całą zabawę związaną z koszykówką. Przeszedłem przez wszystkie szczeble rozgrywek kadry młodzieżówki, seniorów itd. Była to wielka i ciężka praca. Powiedziałbym, że to była praca ponad siły.
Co sprawiło, że przestał Pan uprawiać koszykówkę zawodowo, a rozpoczął pracę w szkole?
Po pierwsze - duża ilość kontuzji w ostatnim czasie. Sport wyczynowy nie jest obojętny dla zdrowia. Zużywa aparat ruchu: powoli stawy "siadają", dochodzą urazy typowo mechaniczne na meczach lub treningach. Miałem sporo takich zdarzeń. Poza tym, nie oszukujmy się - mam już 44 lata. Można, powiedzieć, że jestem takim sportowym emerytem. Skończyłem dwa kierunki studiów, bo w przyszłości chciałem trenować i uczyć. Oprócz tego, że jestem nauczycielem, jestem też trenerem w dwu klubach: tutaj w UKS razem z panem Grzegorzem Tomaszewskim i w MOS-ie Pruszków, gdzie mam grupkę swoich asów, z którymi biorę udział w różnych zawodach. Czasami gram w koszykówkę tak zupełnie prywatnie, żeby się poruszać
Czy podoba się Panu praca nauczyciela, jeżeli tak proszę powiedzieć dlaczego?
Na razie tak podoba mi się i daje satysfakcję. Głównie, dlatego, że mogę zarażać innych tym, co robiłem przez lata, czym się interesowałem. Jest to bardzo przyjemne. Często młodzież pyta mnie, jak to było, wtedy opowiadam różne ciekawe historie związane z meczami, za czasów mojej kariery. Byłem za granicą i to nie tylko w Europie, więc tych zdarzeń, przygód było naprawdę mnóstwo.
Otrzymywał Pan nagrody, która z nich była najcenniejsza, sprawiła szczególną radość?
Nagród istotnie było sporo. Dwukrotnie zdobyliśmy Mistrzostwo Polski, wicemistrzostwo, brązowe medale, puchary Polski... dużo tego było. Ja nie chcę jakoś tych meczów dzielić na ważniejsze i mniej ważne, ponieważ uważam, że wszystkie są ważne, bo w jakiś sposób wyróżniają mnie z tłumu i stało się to, głównie za sprawą sportu, sportu wyczynowego. Dlatego nie mam takiej jednej ulubionej nagrody. Ale, największą dla mnie nagrodą było to, że grałem przez pewien okres w swoim życiu w bardzo ciekawym zespole w Pruszkowie i że reprezentowałem nasz kraj. Natomiast nie przywiązuję wagi do nagród materialnych, one nie są ważne.
Który mecz szczególnie utkwił Panu w pamięci i dlaczego?
Ooooo ... było ich setki - mecze, które utkwiły w pamięci. Na przykład - turniej w Stanach Zjednoczonych, w czasie którego graliśmy z czołówką, z najlepszymi zawodnikami jak Mtchael Jordan. Były też mecze, gdzie się gra do iluś tam zwycięstw o medale. Meczów było naprawdę bardzo dużo. Po każdym zostają wspomnienia. Oczywiście były też mecze, których się wstydziłem, ale na szczęście było ich mniej niż tych, z których mogę być zadowolony.
Czy coś jeszcze Pana interesuje oprócz sportu? Czy ma Pan jakieś hobby?
Wszystko kręci się oczywiście wokół sportu. Bardzo lubię chodzić po górach, jeździć na rowerze, żeglować, jestem nurkiem i lubię łowić ryby, ale oczywiście ostatnio na takie przyjemności brakuje mi czasu. A jeśli chodzi o sposób sadzania wolnego czasu, to leżenie plackiem na plaży nie jest dla mnie. Ja lubię spędzać wolny czas aktywnie. Muszę być w ciągłym mchu i bardzo lubię zwiedzać różne miejsca. To też zależy, gdzie jestem, gdzie spędzam wolny czas i ile go mam. Czasem śmieję się z polskiej młodzieży, z ich opowieści, że byli na wakacjach za granicą gdzieś tam w Hiszpanii, a tak naprawdę nie doceniają naszego polskiego kraju. Mamy góry, jeziora, morze, naprawdę wiele innych ciekawych miejsc, których absolutnie nie znamy.
Za ciekawą rozmowę i nie mniej ciekawe uwagi dziękują...
--------------------------
Paulina Kwaśna i Iwona Ciesielska