Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr92/09

Za Krzyż

...Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. J 1, 11.

- MP nr 7 (92) z 24 XII 2009r. /str. 5




Ridley Scott po sukcesie Gladiatora postanowił ukazać światu swoją wizję jednego z najważniejszych momentów w dziejach europejskiej kultury, jakim był okres tzw. Krucjat, przypadający na XI i XII wiek po Chrystusie. Nie chodzi mi o to, by skupiać się na ocenie widowiska, jakim jest jego dzieło pt. Królestwo Niebieskie, gdyż uczynili to przede mną liczni żądni krwi krytycy filmowi oraz historycy zajmujący się tamtą epoką. Chodzi raczej o zwrócenie uwagi potencjalnych widzów na jedną tylko scenę tego filmu, związaną właśnie z problematyką krzyża.

Muzułmanin i krzyż
Pod sam koniec filmu, gdy krzyżowcy utracili już Jerozolimę, do świętego miasta wjeżdża jego zdobywca, ostatni z wielkich wodzów świata islamskiego Sal al Din, zwany przez europejczyków Saladynem. Muzułmanin przechadzając się po spustoszonym mieście wchodzi do jednego z opuszczonych przez chrześcijan pałaców. W jednym z pokoi znajduje porzucony, leżący na ziemi krucyfiks - symbol ludzi, z którymi walczył przez większą część swojego życia. Ten sam symbol w białym lub czerwonym kolorze nosili na piersiach jego zaciekli przeciwnicy, czyli joannici oraz templariusze (ci ostatni zostali w filmie przedstawieni w niezwykle ciemnych barwach, zupełnie niezgodnie z faktami historycznymi). Ludzie spod znaku krzyża zabili Saladynowi siostrę oraz atakowali jego państwo. Jednak mimo całej tej skomplikowanej przeszłości, Saladyn podchodzi do krzyża, który poniewierał się w opuszczonym pokoju, klęka, podnosi go i z szacunkiem stawia na stole. Ten muzułmanin pokazuje, że człowiek otwarty na duchowy wymiar swojego życia nie utożsamia ludzi, którzy Boga czynią przykrywką dla swoich ambicji życiowych, z symbolami religijnymi (co w przypadku Saladyna i islamu jest szczególnie ważne, ponieważ w tej religii Jezus jest obok Mahometa jednym z dwóch najważniejszych proroków Allacha).

Walka o symbole
Tymczasem mam dziwne wrażenie, że w ostatniej dyskusji na temat krzyża w publicznej sferze życia w Polsce, po stronie przeciwników tej obecności wciąż pobrzmiewają hasła lansowane przez środowiska, które pragną zbić kapitał polityczny na walce z Bogiem i Jego Świętym Katolickim Kościołem w naszym kraju. Polska wiele przeszła jeśli chodzi o miejsce krzyża i Boga w publicznej przestrzeni życia. Dobrze wiemy, a spora część z nas pamięta, jak towarzyszWiesław (dla niezorientowanych - był to partyjny przydomek Gomułki) po chwilowej odwilży związanej z październikiem 1956 r. nakazał wyrzucenie religii i krzyży ze szkół oraz miejsc publicznych. I jak później poszczególne grupy młodzieży, inteligencji oraz robotników i chłopów domagały się, z różnym skutkiem, powrotu tych symboli naszej wiary na swoje miejsca, czyli do sal wykładowych i miejsc pracy. Sądzę, że pamiętamy jeszcze, jak w 1997 roku w sejmie RP doszło do awantury na temat krzyża, gdy po przegranych wyborach jedna z partii nie chciała go w sali posiedzeń. Tak, tak... Polska zna dobrze temat walki o krzyż i jego miejsce w świadomości narodu. Dzisiaj, po tych wszystkich doświadczeniach i po nauczaniu Stefana kardynała Wyszyńskiego, Jana Pawła II czy ks. Jerzego Popiełuszki wiemy, że chrześcijanin tak samo jak marksista, postkomunista czy świecki liberał ma prawo głosić w przestrzeni publicznej prawdy swojej wiary oraz domagać się czci i szacunku dla nich, a także propagować je. Dziwne tylko, że według przeciwników krzyża, chrześcijanie muszą być tolerancyjni zawsze, na każde zawołanie tych, którzy z Boga i Kościoła chcą kpić.

Po co nam ten krzyż?
Przechodząc do meritum problemu: Jezus od początku uczulał uczniów, że nie będzie przyjęty z otwartymi ramionami przez wszystkich ludzi. Wręcz przeciwnie, mówił otwarcie o tym, że zostanie odrzucony i zabity, a jego uczniowie na tym świecie doznają wielkich ucisków i prześladowań oraz przeszkód na drodze głoszenia Ewangelii. To jednak nie zmienia faktu, że ten sam Jezus kazał uczniom iść i głosić Dobrą Nowinę całemu światu oraz (o zgrozo!) chrzcić ludzi w Imię Trójcy Świętej. Jeżeli pochylimy się nad problemem krzyża w naszym kraju, to ja osobiście (bądź co bądź chrześcijanin, katolik oraz człowiek legitymujący się polskim obywatelstwem) widzę w całej tej "pseudodyskusji" tzw. opinii publicznej jedną zasadniczą rzecz - mianowicie bardzo jasny znak, że w naszym społeczeństwie (tak polskim jak i europejskim) problem Boga jest wciąż żywy. Żywotność tego problemu pociąga za sobą pewne ważne dla katolików konsekwencje, które dają się sprowadzić do stwierdzenia, iż ciąży na nas moralny obowiązek obrony krzyża, tak w kraju, jak i na całym kontynencie. Niezwykle ważne jest uświadomienie sobie tego obowiązku, gdyż bez naszej reakcji i przy naszej bierności, staniemy się tymi, o których mówi prolog Ewangelii wg. Św. Jana: Słowo (Chrystus) przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Ktoś może zapytać "Jak to, przecież Bóg jest dla mnie ważny. Modlę się, chodzę do Kościoła, kłaniam się nisko proboszczowi, żyję jak Bóg przykazał. I co? Ja nie przyjmuję Chrystusa do mojego życia?!" Tak drogi bracie, ponieważ na chrzcie świętym zostałeś włączony w potrójną misję Chrystusa: kapłańską - królewską - prorocką. Ta ostatnia funkcja polega na głoszeniu prawdy o Bogu całym swoim życiem i to we wszelakich okolicznościach życiowych, jakie nam towarzyszą. Jeżeli dochodzi do jakiejkolwiek próby wyrzucenia krzyża z życia publicznego, to mamy, jako osoby ochrzczone, obowiązek przeciwdziałania takim próbom. Po pierwsze dlatego, że domaga się tego nasza wiara i zadanie, jakie od chrztu powierzył nam Chrystus. Po drugie, (pozwolę sobie na pewną kpinę) wymaga tego nasza troska o fundamentalne zasady demokracji, według których przeważa zdanie większości, a skoro jest nas chrześcijan w tym kraju prawie 99 %, to nie może być tak, że jedna europosłanka z wybrzeża i kilku nadwornych krytyków wszystkich i wszystkiego będą wpływać na życie kraju o miażdżącej przewadze chrześcijan. Nota bene wyrok trybunału europejskiego w sprawie zdjęcia krzyża w jednej ze szkół w Italii był naruszeniem takich zasad, ponieważ z powodu złej woli jednostki ucierpiała chrześcijańska większość w szkole. A zatem ferwell demokracjo? Na szczęście przykład ze szkoły na warszawskim Ursynowie pokazuje, że są chrześcijańscy rodzice, którzy potrafią wypełnić w swoim życiu powołanie do obrony religijnych symboli naszej wiary. Dla świętego spokoju
Kończąc moje przemyślenia chciałbym zwrócić uwagę jeszcze raz na tytuł artykułu zaczerpnięty z prologu Janowej Ewangelii. Należy uświadomić sobie, że przyjęcie Jezusa przez świat zależy od życiowej postawy każdego chrześcijanina. Czy człowiek będzie Go głosił myślą, mową, uczynkiem i modlitwą, czy też z czystego lenistwa duchowego i pokusy "świętego spokoju", przyjmie w swoim życiu zasadę, że religia to sprawa prywatna (co z punktu widzenia teologii jest kłamstwem, a z punktu widzenia historii sloganem rozpropagowanym przez filozofów oświeceniowych, z których większość zanim zaczęła mieć problemy z Bogiem, to zaczęła mieć je z samym sobą)? Nie ma się co obrażać, ale prywatnie to można pójść do Piekła, tylko po co (też prywatnie) skazywać na to innych ludzi. A zanik publicznego wyrażania Chrystusa od strony ludzkiego poznania może do takich sytuacji doprowadzić. Popatrzmy na Rosję, gdzie wraz z usunięciem chrześcijaństwa doszło do największych zbrodni w dziejach ludzkości. Jeśli przyjmiemy Chrystusa i całym naszym życiem będziemy Go głosić wobec świata, to nie tylko krzyże nie będą zagrożone w Polsce i Europie, ale jeszcze zaczniemy dźwigać z ruin wspaniałe katedry w krajach, gdzie wiara u katolików uległa prywatyzacji, a także uniwersytety, które od światła rozumu uciekły w mroki przeróżnych ideologii, przy milczącej niestety aprobacie chrześcijańskich wykładowców. I jeszcze jedna uwaga, drobna, a odnosząca się do polityki partyjnej. Politycy nie powinni wykorzystywać krzyża jako pretekstu do wszczynania kłótni. Jest on symbolem Miłości przekraczającej ich pojęcie, nie można więc czynić z niego symbolu partyjnych planów i zamiarów. Niestety, jak każdy symbol, krzyż może ulec przedefiniowaniu. Przecież już Niemcy malowali go na swoich czołgach, które miały wywalczyć im przestrzeń życiową, a za zabitych nieprzyjaciół przyznawali inne krzyże: czarne i żelazne. A może warto wziąć przykład z Saladyna, uszanować i zostawić mi mój krzyż, drewniany czy metalowy, ale zawsze święty. Ks. Paweł Rogalski

--------------------------

Ks. Paweł Rogalski



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.