Parafia Rzymskokatolicka Narodzienia NMP w Komorowie


Przejdź do spisu treści. MP nr78/07

Łączyć ludzi (1)

Jubileuszowa rozmowa z ks. Mariuszem Zapolskim

nr 8 (78) z 24 XII 2007r. /str. 8


Przez trzy dni (9 - 11 IX 2004 r.), w czasie XV-godzinnego nabożeństwa rekolekcje przygotowujące parafian do Koronacji Obrazu Matki Bożej Miłosiernej prowadzi ks. Mariusz
Przez trzy dni (9 - 11 IX 2004 r.), w czasie XV-godzinnego nabożeństwa rekolekcje przygotowujące parafian do Koronacji Obrazu Matki Bożej Miłosiernej prowadzi ks. Mariusz



W dziesiątą rocznicę powstania Magazynu Parafialnego pragniemy wrócić do jego korzeni. Widzimy, że pismo nie tylko trwa, ale się i rozwija, musi być to zatem dzieło Boże. Jak zrodził się pomysł wydawania przez młodzież pisma, daleko wykraczającego przecież poza format gazetki?
Początków Magazynu należałoby chyba upatrywać w moich młodzieńczych pasjach. Jeszcze jako młody człowiek, przed maturą zastanawiałem się, czy nie pójść na dziennikarstwo. Lubiłem bardzo język polski i pisanie wypracowań nieźle mi wychodziło. Próbowałem rozeznać moje powołanie. Pan Bóg jest tak mądry i zarazem dowcipny, że skierował mnie na drogę kapłaństwa, gdzie mogłem połączyć dwie moje wielkie pasje - piłkarstwo i dziennikarstwo. Wyszedłem z założenia, że parafia jest organizmem, który potrzebuje czynnika łączącego ludzi mieszkających na danym terenie i doszedłem do wniosku, że rolę bazy integrującej mieszkańców mogłoby odegrać pismo, tworzone przez nich samych. Próbowałem tę myśl wcielić w życie. Już w pierwszej parafii w Tłuszczu wychodziło, może nieregularnie, ale ukazywało się jednak, pismo redagowane przez młodzież. Wydaliśmy też historię tej parafii.
Skoro Ksiądz wspomniał o powołaniu, to jak narodziło się powołanie do kapłaństwa?
Myślę, że powołanie do kapłaństwa rozwija się w człowieku. Każdy przeżywa je na swój sposób. W moim przypadku był to proces, który trwał wiele lat. Zawsze interesowałem się ołtarzem. Byłem ministrantem, potem lektorem. Miałem przyjaciół księży. Lubiłem być w kościele i przy kościele. Jego atmosfera bardzo mnie pociągała i pewnie w ten sposób Bóg mówił do mnie. Pierwsze ślady pojawiły się pod koniec podstawówki, kiedy to wybierając szkołę średnią, postanowiłem iść w ślady znajomego księdza, który był przyjacielem naszej rodziny i bardzo mi pomógł - księdza Andrzeja Fijałkowskiego, obecnego proboszcza w Klarysewie. Skończył on paxowskie liceum św. Augustyna i polecił mi tę szkołę. Zdecydowałem się podążyć tą drogą i tak sobie teraz kojarzę, że był to mój pierwszy krok w stronę odczytania mego życiowego powołania.
Do kapłaństwa?
Tak! Lata liceum, to były wspaniałe czasy. Koniec lat siedemdziesiątych, to wybór Karola Wojtyły na papieża, potem śmierć prymasa tysiąclecia, narodziny Solidarności i stan wojenny. Na te burzliwe czasy przypadł moment podjęcia przeze mnie życiowych decyzji. Oczywiście od dzieciństwa pasjonowałem się piłką. Jeździłem po lotniskach, boiskach i hotelach zbierać autografy, pamiątki klubowe, proporce od drużyn, które przyjeżdżały do Polski grać z naszymi zespołami. Jednak Pan Bóg był atrakcyjniejszy.
Ksiądz sam był piłkarzem, czy kibicem jednej drużyny?
Myślę, że piłka była moją pasją. A to znacznie więcej niż kibicowanie. To odkrywanie w piłkarstwie pewnej wizji życia, to odkrywanie życia piłkarza od podszewki. Ja chciałem być piłkarzem, lecz Pan Bóg nie dał mi talentu. Nie gram w piłkę, tylko kopię piłkę. To być może niewielka różnica, ale jednak jest. I pewnie, dlatego moja kariera sportowa skończyła się na trampkarzach Legii. Byłem wtedy ogarnięty dwiema pasjami, które rozwijały się równolegle. Z jednej strony pragnieniem poznania świata kościelnego, parafialnego, kapłańskiego z drugiej sportowego. Tak od wewnątrz, dogłębnie. Działałem przecież w klubie kibica Legii, spotykaliśmy się z piłkarzami, organizowaliśmy wyjazdy na mecze.


Rok 2006. Ks. Mariusz swoich warszawskich ministrantów przywiózł do Komorowa, no i koniecznie rozegrano mecz futbolowy. Niestety nasi sromotnie przegrali



Patrząc z perspektywy dzisiejszych burd na stadionach, trudno sobie wyobrazić tak różne zainteresowania.
Właśnie. Ale wtedy w moje życie wkroczył Pan Bóg i w jakiś niewytłumaczony, cudowny sposób to wszystko połączył. Bo Bóg jest tym, kto łączy, nie dzieli. Próbuje człowieka scalić. Może właśnie przez kapłaństwo Pan Bóg próbuje moje pasje i całe moje wnętrze zharmonizować.
A co z dziennikarstwem?
Być może trochę przesadziłem z tym moim dziennikarstwem. Nie byłem przecież na żadnym profesjonalnym kursie. Miałem w szkole fantastyczną polonistkę, która nauczyła mnie mówić, pisać. Otworzyła mi oczy na wiele spraw. Z drugiej strony pociągał mnie świat pokazywany w telewizji, w gazetach, właśnie poprzez fascynację sportem. Ciągnęło mnie, żeby porozmawiać z jakimś sławnym piłkarzem, żeby opisać doniosłe wydarzenie. Moje pragnienie ziściło się już w seminarium. Zrobiłem wtedy pierwszy swój wywiad. Trafiłem do hotelu Forum, w którym zatrzymał się Inter Mediolan przed meczem z Legią. Trenerem Włochów był wtedy Giovanni Trapattoni, który jest jednym z najsłynniejszych trenerów w świecie. Długo by trzeba wymieniać jego trofea i tytuły. Wraz z kolegą, który świetnie znał włoski podeszliśmy do niego i poprosiliśmy o chwilę rozmowy. On myśląc pewnie, że jesteśmy z agencji czy gazety katolickiej /jako kleryk miałem na sobie koloratkę/ i chcemy zrobić z nim wywiad, zaprosił nas na śniadanie z całą drużyną w dniu następnym. Czterdzieści pięć minut rozmowy z Trapattonim otworzyło mi oczy na piłkę i rolę trenera. Okazało się, że futbol, stadion, mecze i podróże to tylko sposób na dotarcie do drugiego człowieka, poznanie go. Dowiedziałem się też wtedy, że jego siostra jest zakonnicą. Nagraliśmy ten wywiad, kolega przetłumaczył, a ja go zredagowałem. Pisałem po nocy, aby następnego dnia koledzy mogli go przeczytać w seminaryjnej gazetce ściennej. Ten nasz wywiad został bardzo pozytywnie odebrany, nie tylko przez kolegów, ale i przez przełożonych. Kapłan potrzebuje szeregu różnych talentów, aby mógł dotrzeć do drugiego człowieka. Mnie Bóg obdarzył zamiłowaniem do piłki i redagowania pisma.
Wykorzystał więc Ksiądz swoje pasje na drodze kapłaństwa?
Wspomniałem wcześniej, że wydawało mi się, że wokół pisma czy też wokół dyscypliny sportowej mogą gromadzić się ludzie. Tak już jest, że w parafii najwięcej zależy od tego, kto jest jej szefem. W dwu pierwszych parafiach moje pomysły nie znalazły poparcia u księży proboszczów. Ale i tam udało mi się wraz z młodzieżą wydać kilka okolicznościowych pisemek. Dopiero w Pyrach przy życzliwej akceptacji księdza proboszcza, dzięki ogromnemu zaangażowaniu młodzieży i ludzi, którzy mieli swoje drukarnie, powstaje "Apostoł" - miesięcznik parafialny. Wychodził przez trzy lata i teraz próbuje znów się odrodzić. No i wreszcie Komorów, gdzie moje wizje znalazły urzeczywistnienie w Magazynie Parafialnym. Był on dla mnie naturalnym przedłużeniem tego, co robiłem w Pyrach, Tam zdobyłem już pierwsze doświadczenie. Wiedziałem już, że takie pismo jest potrzebne i może wielu ludziom pomóc. Apostoł był pismem bardziej liturgicznym niż parafialnym. Ogniskował się wokół liturgii niedzielnych, świąt, ołtarza, Pisma św., obrzędów religijnych. W Komorowie też zaczęliśmy od tej tematyki, szybko została ona jednak poszerzona o wydarzenia z życia parafii. Myślę, że w Komorowie jest większy potencjał ludzki i dlatego Magazyn Parafialny mógł się tak rozrosnąć, tak dojrzeć. Teraz jest to już w pełni profesjonalne pismo. Podstawowym motywem wydawania gazety była integracja. Integracja nie tylko parafii, ale przede wszystkim tych, którzy tworzyli Magazyn, czyli młodzież. Bo to na bazie młodzieży powstawały pisma. Młodzież jest niezwykle uzdolniona, ma wiele talentów i należy ją nieustannie mobilizować, aby te talenty nie ginęły, żeby się rozwijały i przynosiły owoce. Chciałem, żeby młodzi ludzie spostrzegli, jak wiele mogą sobie dać wzajemnie. Najpierw sobie, a potem całej wspólnocie. Bo ziarno najpierw musi dojrzewać w małej gromadce, zanim zamieni się w owoc. W tej grupie musi zgromadzić się wystarczająco dużo energii, aby promieniować na zewnątrz. I chyba tak było przez pierwsze lata, choć pracy redakcyjnej towarzyszyły różne spory i dyskusje na temat formy artykułów, czy nawet całego Magazynu.
To chyba nic złego?
Myślę, że to najzupełniej normalne. Tam gdzie się coś tworzy, trzeba czasami o coś powalczyć i coś zdecydować.
Jak to się stało, że ci młodzi ludzie nie bali się podjąć takiego zadania. Przecież w ich gronie nie było żadnego fachowca i o ile wiem, nikt też nie poszedł dalej drogą dziennikarstwa?
Rolą animatora, szefa, w tym wypadku kapłana, jest uaktywnienie ludzi poprzez zaproponowanie konkretnej pracy, czy zadania do wykonania. Zauważyłem, że jest Renia Biłozór, która pięknie rysuje i maluje, to mogłaby zaprojektować logo Magazynu. Usiadła i zrobiła. Ewa Kucharska jest osobą, która potrafi wszystko trzymać w garści, łączy nitki, spaja kawałki. Jest świetna pod względem logistycznym. Małgosia Jeziorek, Bartek Szaraniec opracowali teksty liturgiczne. Byli z nami Krzyś Majerowicz, Magda Jeziorek, Renia Kucharska, Ula Dębowska, Małgosia Biłozór, Siostry czuwały nad przedszkolakami, siostra Gabriela proponowała piosenki, a Bartosiakowie składali całość materiału. Jeszcze inni pracowali nad szatą graficzną, poprawnością językową, robili zdjęcia, opisywali wydarzenia. Pani Kasia Walkiewicz pisała przecież świetne bajki. Pani Teresa Poręba oprowadzała nas po Komorowie.
Zapalili się do tej pracy?
Tak! Myślę, że każdy zapali się do tego co będzie miało namacalny zewnętrzny wymiar jego pracy. A Magazyn był owocem ich pracy, konkretnym i namacalnym. Efekt ich pracy nie został zaprzepaszczony. Przecież do dziś mamy archiwalne numery MP
A jak było z finansami na starcie?
Wiadomo, że wielką rolę odegrał i pewnie nadal odgrywa ks. Andrzej Perdzyński, bo się zgodził na to przedsięwzięcie i wziął na siebie odpowiedzialność za jego ewentualne niepowodzenie. Na początku dokładał, gdy zabrakło na pokrycie kosztów druku. Myślę, że pomysł dystrybucji pisma przez ministrantów miał swój wymierny efekt ekonomiczny. Sami nie pisali, ale zachęcali parafian do kupowania Magazynu. Czuli się za jego sprzedaż odpowiedzialni. Dobrze, że Magazyn nie ma ceny i każdy wrzuca tyle, ile może, a nie oszukujmy się, spora grupa wrzuca więcej niż mogłaby za takie pismo zapłacić w kiosku, bo chce wspomóc to dzieło. Tacy już jesteśmy, że jeśli widzimy, że się coś robi to chcemy się dołączyć, jeśli natomiast dużo się mówi o finansach, nie czyniąc wiele, to dystansujemy się od takich działań, stajemy się nieufni. Wyszliśmy więc z następującego założenia: proszę, pokażemy, co można zrobić. Będziemy dalej redagować, ale za Magazyn trzeba będzie już zapłacić. Dzięki Bogu jakoś udawało się uniknąć kryzysów finansowych. Na początku ks. Proboszcz dołożył, ale później udawało nam się wychodzić na zero. Oczywiście nie mogło być mowy o jakimkolwiek zysku, nawet na wynagrodzenia dla redaktorów, gdyż ich wkład pracy to było dzielenie się sobą, swymi talentami.

Koniec cz. l cdn


--------------------------

Lech Skupiński



Copyright 2008-2019 ©   Strona jest własnością Parafii Rzymskokatolickiej Narodzenia NMP w Komorowie. Wszystkie prawa zastrzeżone.